Magnetyzm trójmiejskiego słonego wiatru.
Wieje, oj wieje z tej płyty…
Świeżością, bezkompromisowością, wizjonerstwem, hipnozą,
ale przede wszystkim nieprawdopodobną historią opowiedzianą dźwiękami.
Narracja na najwyższym, wciągającym poziomie.
Słuchamy i zapętlamy się sami w tej opowieści a że nie ma ona początku ani końca to trudno oderwać się od tej muzyki.
Dla mnie to jedna z najciekawszych polskich płyt ostatnich lat.
Jazz?
Fundament na pewno tak, ale na nim muzycy poskładali tyle rozmaitych gatunków i zrobili to z taką perfekcją, że nie sposób oderwać uszy od ścian tej rozedrganej budowli.
Liryczna atmosfera tego albumu zmieszana z bardzo gęstymi i momentami posępnymi strukturami działa niczym antidotum na rozdwojenie jaźni. Tu po prostu już nikt nie liczy oblicz i wcieleń.
Dzieje się tak dużo, że rozdwojenie czegokolwiek jest najmniejszą liczbą sprawiającą problem.
Piękna w 'Ocelot of Salvation’ jest nieobliczalność. Przez duże N.
Trójka muzyków zagrała wszystko co chciała, do ostatniej nuty.
Nie ma tu dróg na skróty, dlatego klasyczny jazz łączy się tu miękko z fusion, elektroniką, nowoczesnymi połamanymi beatami, muzyką klasyczną czy neurotyczną aurą znaną z płyt choćby…Tool.
Tak, jest tu wszystko.
Choć grają głównie trzy instrumenty: piano, bas i bębny.
Robią to jednak tak, że smaki mieszają się powoli dając nam czas na degustację tych momentami naprawdę śmiałych połączeń.
Fortepian odgrywa tu niewątpliwie ważną rolę, wytyczając przestrzeń i tonalność kompozycji.
Bardzo często gra w podniosły, emocjonalny, niezwykle melancholijny sposób, ale nie ogranicza to w żaden sposób wyobraźni trio, ponieważ na tej płycie aura zmienia się wyjątkowo łatwo i zaskakująco.
A dzieje się to na różne sposoby: raz jest to arytmiczna partia bębnów, raz przełamujący konwencję pochód basu…tak naprawdę to co chwilę jesteśmy zaskakiwani aranżacyjnym akcentem.
Inna sprawa to zgranie muzyków.
Pachnie perfekcją i obsesyjną dbałością o detale, które zmieniają odsłuch w fenomenalną przygodę.
Niewiarygodna jest plastyczność tego materiału.
Słychać gołym uchem lekkość i łatwość z jaką muzycy grają swoje partie. Dźwięki kaskadują w szalony sposób, ale zawsze z gracją i precyzją zatem nie wzniecają niepotrzebnego chaosu.
Kompozycyjnie jest to niewątpliwie bardzo ambitne, wielowarstwowe dzieło, ale w partyturach pozostawiono tyle powietrza, że bez problemu wytrzymujemy ten swoisty napór spadających na nas nut.
Stylistycznie odległość między pierwszym i ostatnim utworem na tym albumie wydaje się być nie do przejścia…a jednak!
Rozmach z jakim 'Gestation’ otwiera całość zwiastuje niesamowitą dojrzałość muzyków a jednocześnie nieodpartą chęć operowania muzyką niczym klockami. W biegu, na żywo stawiają muzyczną wieżę by ją zaraz przewrócić i ustawić ponownie, ale tym razem w poprzek. A wszystko to w czarujący i cudownie zmysłowy, baśniowy choć momentami mglisty sposób – jak choćby w 'First Steps’.
Łatwość z jaką ta muzyka nadaje kształty myślom jest wręcz unikalnym dla słuchacza przeżyciem.
Wnikamy w jej głąb z wielką niepewnością, ale każdy krok wynagradzany jest niebywałym pięknem i szczerością tego co dane nam usłyszeć.
A słyszę na tym albumie ogrom prawdziwej pasji.
To najczystsza postać fascynacji rozpiętością ludzkiej wyobraźni.
Inspiruje ona do odkrywania.
Immortal Onion nie rzuca ani jednej nuty na wiatr – przez cały czas obcowania z 'Ocelot of Salvation’ jesteśmy uczestnikami sonicznego obrzędu, który wprowadza nas na wyższy poziom muzycznej świadomości.
To trans, z którego nie chce się wychodzić…zwłaszcza kiedy jest się pewnym, że pod kolejną warstwą dźwięków leżą następne, jeszcze bardziej przejmujące, jeszcze mocniej przenikające.
Ten wspomniany na początku trójmiejski wiatr przywiał coś naprawdę mistycznego i będziecie żałować jeśli nie pozwolicie mu wyszumieć się na dobre w Waszych uszach.
Last modified: 2024-03-22