Mam nieodparte wrażenie, że w swoim czasie ta płyta rozkręciła niejedną imprezę. Te dźwięki niosą w sobie wszystko…nikotynę, alkohol, śmiech, krzyki, przyciemnione światła, odgłosy obcasów
na parkiecie.
Jazz Band Ball Orchestra zagrali na tym albumie tak, że ma się wrażenie jakby było to grane w klubie a nie studiu.
Żywiołowość 'Tribute to Duke Ellington’ udziela się od pierwszego akordu. Tutaj wszystko jest zagrane w tempie niecodzienności, szaleństwa i beztroski.
Odsłuch tej płyty to nie czas na zadumę…największy szacunek oddamy tym muzykom dając się porwać do zapomnienia.
Myślę, że zamysł tej sesji był jasny: zagrajmy to tak jakby świat miał się jutro skończyć, ale póki co bawmy się do upadłego.
Fenomenalnie pozytywna atmosfera jest wszechogarniająca.
Tańcz jakby nikt nie patrzył, śpiewaj jakby nikt nie słuchał…
W tym klubie nikt nie ocenia i nie wyciąga wniosków.
Tu wszyscy przyszli by odetchnąć i zanurzyć się w chwilowej amnezji. Ta płyta jest niczym pastylka, która musisz połknąć by zrozumieć wszystkich dookoła.
W przeciwnym razie nawet nie myśl o wchodzeniu do środka.
Genialnie zagrane, z perfekcyjnym wyczuciem i przede wszystkim doskonale zaaranżowane – te nuty mają najczystszy jazz w swoim DNA, ale gołym okiem widać też mnóstwo swingujących cząsteczek. Dlatego ta płyta tak buja.
Jazz Band Ball starali się oddać klimat nagrań Duke’a Ellingtona
i choć wykonują nie tylko jego kompozycje to robią to tak jak najprawdopodobniej zrobiłby on sam.
Bezkompromisowo, bezstresowo i przede wszystkim po swojemu. Czuć olbrzymi respekt dla Mistrza, ale uczniowie postanowili pokazać, że można to tez zagrać nieco inaczej.
Ewidentnie Jazz Band Ball chcieli dodać tej muzyce więcej taneczności i zdecydowanej rytmiki i wyszło im to znakomicie.
Zaczyna się od 'Things ain’t what they used to be’ i trzeba przyznać, że jest to zagrywka z wysokiego C a później jest coraz wyżej. Podczas 'Take the 'A’ Train’ robi się iście arcymistrzowsko.
Duke Ellington świetnie bawiłby się podczas tej sesji a przecież
z utworu na utwór poprzeczka idzie wyżej (’Don’t get around much anymore’!).
Ale nie to jest problemem – prawdziwy problem to ograniczony czas czarnego krążka. Kończy się szybko, za szybko.
A mogłoby sączyć się więcej i więcej…
Po prostu nie ma takiej dawki, która byłaby wystarczająca.
Śmiało, tej muzyki nie da się przedawkować.
Last modified: 2024-03-22