W kalejdoskopie zapętlonych wspomnień mienią się wszystkie wcielenia przeszłości. Gdzieś głęboko w jego wnętrzu, na skraju tysięcy wirujących nut, tworzą się zupełnie nowe historie, których cień będzie tak duży jak odwaga pamięci osoby, która przywołała
je do formy dającej się usłyszeć…i zobaczyć.
Niełatwo jest igrać z własną wrażliwością stojąc twarzą do wiatru wiejącego prosto z prawdziwego życia dlatego tym bardziej należy uważnie wsłuchać się w każdy dźwięk, który do nas dociera..
Nie jesteśmy u siebie – trzeba o tym pamiętać słuchając ‘The Orchid’.
Dostajemy do rąk tajemniczą, niezwykle mocno pulsującą materię, w której, niczym w lustrze czasu przeszłego, możemy do woli oglądać sploty losów ludzi, których nie znamy, ale którzy z biegiem muzyki stają się nam bliżsi.
Cudze serce na dłoni, chciałoby się powiedzieć – muzyka na ‘The Orchid’ pełna jest emocji i wciągającej arytmii.
Jednakże trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko co dzieje się na tym albumie zostało nam podane z wyboru. Niełatwego, często bardzo osobistego, ale dobrze przemyślanego. Dlatego tak doskonale się tego słucha, ponieważ chaos czyszczenia własnych pokładów pamięci został z wielkim wyczuciem opanowany przez chęć bycia dobrze usłyszanym i właściwie zrozumianym.
W rezultacie, z tej płyty płynie do nas zwarty strumień imponującej kreacji, który ma zdecydowany, rwący nurt, ale nie zatapia nas nawet na chwilę.
Możemy zatem poddać się dryfowi i z zamkniętymi oczami wsłuchać bez obaw w to co nas otacza – pobudzające uczucie!
Niezwykle zdyscyplinowana sesja.
Wszystko ma tu swój wyrazisty początek i koniec a także czytelnie zarysowany przebieg dramaturgii. Nie oznacza to jednak, że ktokolwiek gra zachowawczo – sporo tutaj zaskakujących rozwiązań, przełamań wnoszących odcienie nieprzewidywalności.
Niewątpliwie czuć i słychać, że jest to płyta sygnowana przez bębniarza, ale właśnie doświadczenie i wizja Macieja Gołyźniaka pozwoliła wykreować szerokie i głębokie przestrzenie dla pozostałych muzyków, którzy funkcjonują na równych zasadach z liderem projektu. I to słychać – z jednej strony rytmika ‘The Orchid’ jest świetnie wybijającym się pasmem przemawiającym własnym, unikalnie dostrojonym głosem, ale z drugiej dopełniają ją partie instrumentalne budujące niezwykle klimatyczną narrację. Bez któregokolwiek z wymienionych elementów, ta płyta nie zabrzmiałaby tak jak brzmi.
Całość, jest niesamowicie konsekwentna i przemyślana.
Dzięki temu, budzi się nasza wyobraźnia a wraz z nią najciekawsza część odsłuchu…
Zaczyna się od wysokiego c – mokniemy w niezwykle rzęsistym deszczu i po prostu idziemy dalej z nadzieją, że to jedynie przedsmak tego co wydarzy się później.
‘The Restless Rains’ to doskonały utwór na otwarcie całości, ponieważ stanowi świetną wykładnię filozofii całej płyty.
Rozedrganie i melancholia napierające z ogromną siłą – ta niezwykle żywiołowo i zamaszyście zagrana kompozycja niesie w sobie impet przeciwstawnych energii.
Wieje z niej ściana nienazwanych napięć, które w końcu znalazły ujście…
Elektryczny groove – niezwykle nerwowa rytmika bębnów podkręca aurę, w której znajduje się sporo miejsca na transowe, odrealniające partie skrzydłówki, wypływający punktowo kontrabas z obłędnie nostalgiczną frazą i fortepian kreujący ogromny, sentymentalny ambient.
‘The Restless Rains’ to porywająco hipnotyczne i czułoposępne w wyrazie entrée albumu, w którym możemy zamyśleć się w oku cyklonu. Nagle okazuje się, że tam, w środku, jest bezpiecznie.
Kolejny ‘Never Lean On Anything You Know’ wprowadza całkowita zmianę klimatu. Robi się zdecydowanie jaśniej i niewątpliwie bardziej przestrzennie.
Jest miejsce na wyczekiwany oddech.
Niezwykle groove’owa, nowocześnie połamana partia bębnów stanowi świetny fundament dla spokojniejszych akordów piano elektrycznego i rozmarzonej nieco skrzydłówki. Spokojniejszych, do czasu.
Miękkie przejście w znany z otwarcia natarczywy break pokazuje jak łatwo i ze smakiem muzycy potrafią zagęścić nastrój – nakręcający syntetyczny bas i solo piana elektrycznego doskonale rozpędzają ten fragment tego chyba najbardziej ‘nowoczesnego’ utworu na płycie, który stanowi aranżacyjne rozszczelnienie uwalniając znacznie więcej dodatkowych kolorów na płycie.
Tytułowa kompozycja wprowadza kolejne odcienie nieśmiałości, delikatności i, paradoksalnie, zdecydowania. Warto w tym miejscu zaznaczyć fakt, że niezależnie od nastroju kreowanego w danym utworze, bębny z reguły mają swoją ścieżkę przez każdy z nich. Nie inaczej jest w ‘The Orchid’, w którym Maciej Gołyźniak przez cały czas metodycznie wytycza bardzo aktywnie kierunek, przy czym po raz kolejny, jego gra stanowi bazę dla nostalgicznej iluzji kreowanej przez wszystkie inne instrumenty.
W ten sposób powstaje dynamiczna narracja, w której temperatura rośnie i opada niczym we wspomnianym na początku kalejdoskopie. To bardzo pastelowa część albumu, w której nuty nie mają ostrych krawędzi a wiele z nich błąka się samotnie po szerokim horyzoncie budowanym przez skrzydłówkę, fortepian i kontrabas.
Intrygujące połączenie eterycznej tajemnicy i riffowych wręcz zagrywek wypada tu bardzo frapująco.
‘Elwood Curtis, Brooklyn Ave 1567’ jest w moim odczuciu najbardziej otwartym utworem na płycie. To swoista kontynuacja słońca, które wyszło w okolicach ‘Never Lean On Anything You Know’…od pierwszego do ostatniego taktu.
Niezwykle zapraszający, prosty rytm bębnów i ‘zapętlony’ początkowo fortepian świetnie korespondują z aksamitnością skrzydłówki dając, nomen-omen, uskrzydlający efekt. Nieskrępowana lekkość marzeń unosi z łatwością.
‘The Writing Is On The Wall’ to estetyka stłuczonego lustra czyli mieniących się odłamków odbijających każdorazowo inny obraz. Zwiewny, wpadający w ucho motyw przewodni piano, któremu sekundują rozbujane bębny podkreślające beztroskę bijącą z tej kompozycji. Sporo się dzieje w tym pozornie nieskomplikowanym utworze, ale gęstość partii instrumentalnych, o której już wspominałem na całe szczęście nie oznacza zwiększania ciężaru pięciolinii.
Tu nie chodzi o wodospady nut a raczej o niezwykle czujne wypełnianie dostępnych przestrzeni. I trzeba przyznać, że trio perfekcyjnie radzi sobie w tym zakresie przez co, cała opowieść snuta na ‘The Orchid’ jest w moim odczuciu kompletna.
Przedostatni ‘Colors of Autumn’ to dla mnie zdecydowany numer jeden tego albumu, na który, po rewelacyjnym otwierającym ‘The Restless Rains’, czeka się jak na klamrę spinającą całość historii.
Zakończenie idealne.
To moment, w którym pasywność spadających liści przypomina namacalnie o nieodwracalności mijającego czasu.
Przepiękny, prosty w wyrazie utwór, ale jakże magicznie przemawiający tysiącem myśli. Po raz kolejny, bębny wytyczają na całej długości jeden, zdecydowany rytm co, w połączeniu z naciskającym pochodem basowym tylko zwiększa doznanie nieuchronności.
I na tym wszystkim nieco apokaliptyczny fortepian wybrzmiewający w oparach pogłosów, efektów i ambientu dogasającego świata…niewiarygodny klimat!
Zamykający ‘Shore to Shore’ przeprowadza nas na ‘nasz’ brzeg..
Mglista, wycofana, tchnąca chłodem zapomnienia kompozycja.
To 3 minuty, w trakcie których dociera do nas, że wszystko czego doświadczyliśmy przez ostatnie pół godziny, znajduje się za dość szerokim pasem bezpieczeństwa, ultrawrażliwym na każdą obcą obecność.
Wchodziliśmy przez deszcz, wychodzimy przez enigmę bezkresnej mgły. Całkowita zmiana klimatu, która powoduje, że zapominamy jak było wcześniej.
Ta kompozycja jest najlepszym dowodem na wszechstronność trio Macieja Gołyźniaka i być może okazją do budowania tak kuszących interludiów na kolejnych płytach…?
‘The Orchid’ to muzyka wielu odsłon.
Brzmienie jest bez dwóch zdań spektakularne.
Piaskowe, chropawe, ale jednocześnie lampowo ciepłe i przyjemne w dotyku a co najważniejsze, selektywne.
Dzięki temu, nie ucieka nam żaden istotny szczegół tego spektaklu.
Trudno wskazać jednoznacznie styl, ale nie ma to żadnego znaczenia skoro ostatecznie zostajemy wprowadzeni do tak angażującej sytuacji.
Łatwo wyczuć nowoczesność aranżacyjną, ale ona w wielu miejscach łączy się płynnie ze ’starą szkołą’ dając dźwiękom nowe, ekscytujące życie.
To bezkompromisowa świeżość, której powiew wprowadza dobre ożywienie w kultowej serii Polish Jazz.
Maciej Gołyźniak wraz trio nagrał album, z którego przebijają salwy śmiechu, smutki, wątpliwości, strachy i wiele innych elementów prawdziwego życia.
Przede wszystkim jednak, ‘The Orchid’ to bezpretensjonalne piękno muzyki,która ma projekcyjną moc. Takt za taktem, obraz za obrazem sklejamy całość na słuch nie przypuszczając nawet,
że na końcu zobaczymy w tym także swoje własne odbicie.
Taka to płyta.
Last modified: 2024-03-22