Wieczór to idealny moment na wędrówki w czasie…ruszajmy zatem, za chwilę startuje koncert w Hamburgu.
Na scenie zagra 4 artystów z 4 różnych stron jazzowego świata i wierzcie mi, będzie to niezapomniany występ, w trakcie którego będziecie wędrować od jednej granicy do drugiej.
Rozpiętość stylistyczna sięgnie tu ekstremalnych wartości, które redefiniują skalę eklektyzmu muzycznego.
Wszystko zaczyna się od nieprawdopodobnej, fenomenalnej wręcz wersji 'Rolling Stone’ w wykonaniu Terje Rypdala z zespołem.
Masowa hipnoza gwarantowana.
Ten utwór został tak wykonany, że będziecie długo dochodzić do siebie. Absolutnie mistrzowski poziom kontroli umysłów.
Wszystkie partie instrumentalne, od motywu przewodniego w wykonaniu basu, wybuchowo psychodelicznego solo gitary przez transowe, jednostajne bębny, odrealniające płaszczyzny instrumentów klawiszowych po puzon, który poraża swoją pełną zadumy i smutku grą, mają tak naprawdę jeden cel – spowodować byśmy zapomnieli o świecie, z którego przybyliśmy.
Nie pierwszy to przypadek gdy przeszłość pokazuje nam, którędy biegnie droga do muzycznej perfekcji zatem uczmy się od najlepszych.
Dave Liebman z zespołem proponuje zgoła inne emocje.
Medley dwóch utworów zaczyna się od nieco plemiennego 'The Iguana’s Ritual’, w którym rozbujana rytmika stanowi o klimacie całej kompozycji. Partia saksofonu grana na takim fundamencie brzmi niezwykle wyraziście, ale o dziwo to bębny i instrumenty perkusyjne wiodą prym w tej intrygującej pierwszej części.
Całość płynnie przechodzi do klasyka 'I’m A Fool To Want You’ autorstwa Franka Sinatry co samo w sobie jest już niecodziennym połączeniem. Fortepian, po mocnym, emocjonalnym intro wprowadza Liebmana, którego solo na saksofonie wprowadza liryczny i jakże kontrastowy klimat.
Jako trzeci, na scenie pojawia się basista Eberhard Weber z zespołem, z którym zagrał bardzo zróżnicowany 'Apellation’ – utwór sprawiający wrażenie placu budowy, na którym zmieniają się tempa, struktury i atmosfera.
W zasadzie jedynym constans jest wspólna praca basu
i rozognionej, nerwowej gry bębnów, pozostałe partie wnoszą co chwilę dodatkowe elementy, z których muzycy składają tę misternie przygotowaną przestrzeń. Rewelacyjnie wypada zwłaszcza w drugiej części klimatyczny dialog między fletem, mocno chorusowym basem a elektrycznym pianem.
Niepokój, skrytość i oderwanie…aż do końca.
Ostatni na scenie pojawią się ci, na których najprawdopodobniej czeka większość.
Tomasz Stańko, Adam Makowicz i Czesław Bartkowski z utworem 'Green Sky’ z albumu 'Unit’.
Z pierwszym dźwiękiem trąbki Stańki zaczyna się 11 minut swobodnego opadania. Lekkość z jaką ta trójka wprowadza w stan bezwładności jest oszałamiająca.
Począwszy od całkowicie odłączającego od rzeczywistości solo Stańki przez mistrzowsko prowadzącego Bartkowskiego, który, charakterystycznie dla siebie w tamtych latach, zagrał niezwykle gęsto…po Makowicza, który przez większą część sekunduje Stańce, ale, gdy tylko dostaje zielone światło do popisu solowego, zaczyna kreować alternatywną rzeczywistość wokoło.
Jest coś magicznego w brzmieniu Fender Rhodes, ale tutaj to wrażenie potęguje sposób w jaki Makowicz zagrał na tle wszechobecnego Bartkowskiego, który dodatkowo w końcowej części daje pokaz solowych umiejętności.
Jazz grany w ten sposób wyrywa nas z codzienności – to jest jak zaproszenie do innego wymiaru doznań, w którym wszyscy mówią bardzo tajemniczym językiem.
Nie trzeba go znać by rozumieć emocje o jakich mówi, ale jeśli posiądzie się tę umiejętność…wówczas stajemy się integralną częścią tej swoistej wymiany, w trakcie której w zamian za energię życiową dajemy muzykom nieśmiertelność.
Zważywszy na ten fakt, bilet na koncert wydaje się być niewygórowana ceną.
Dla jednych i drugich.
Last modified: 2024-03-22