36 minut arcymistrzowskiej arytmetyki artystycznej.
Równanie „mało-minus-mało-równa się-więcej” nigdy nie brzmiało lepiej.
Dwóch wirtuozów, których cień jest tak długi jak historia polskiego jazzu, spotkało się nie po to by epatować karkołomnymi popisami tylko zagrać nuty, które dobiegają z głębi muzycznego krwiobiegu.
Pokolorowane wszystkimi odcieniami ich geniuszu, z uzależniającą zawartością (nie)ludzkiej aury, uderzają w nas ze zróżnicowanym, ale zawsze z niezwykle dobrze przemyślanym natężeniem.
Raz jest to próba wewnętrznego przewrotu a raz czułe muskanie granic naszej odporności – zawsze jednak trzęsiemy się w posadach.
Nic dziwnego, mamy tu do czynienia z muzykami, którzy granicę między standardem a ciężką awangardą przekraczali niezauważeni zatem musimy być gotowi na naprawdę wiele zaskakujących, tektonicznych momentów.
Mistycyzm, izolacja mentalna, poszukiwania, poszukiwania… ’Korozje’ to nieprawdopodobne zderzenie dwóch światów, dusz i talentów.
Niczym taśma filmowa sklejona z tysięcy kawałków, ten album jest pełen przeskoków, przedarć, rozedrganych artefaktów, które rezonują długi czas po każdorazowym wybrzmieniu.
Jednakże wszystkie one tworzą jednolitą, niezwykle konsekwentną i doskonale opowiedzianą całość.
Chłód. Wieje sinym chłodem z tej przestrzeni, ale raz na jakiś czas trafiamy też na prądy aksamitnego ciepła.
To momentami ekstremalne zróżnicowanie utrzymuje słuchacza stale w trybie alarmowym, dzięki czemu nie ma możliwości by przeoczyć czy niedosłyszeć cokolwiek.
Niewątpliwie, trzeba naprawdę dobrze się rozglądać i nasłuchiwać bowiem ‘Korozje’ to album, na którym łatwo się zgubić w jednej z setek czeluści…gdzieś pomiędzy ostatnim echem fortepianu a nadchodzącym podmuchem trąbki zakrzywiającym rzeczywistość.
Ten album jest tak skonstruowany, że najbardziej klarowne i oczywiste momenty w dźwiękumgnieniu przyjmują kształty, których w żaden sposób nie da się osadzić w znanych nam szablonach.
Ta żywa, nieprawdopodobnie aktywna audiomateria, wdaje się co chwilę w osobliwy dialog z naszą wyobraźnią, kreując wizje, o które nie podejrzewalibyśmy samych siebie.
A mamy na to mnóstwo nowego, całkowicie nieznanego do teraz, terytorium.
‘Rozmowa’ Tomasza Stańko i Andrzeja Kurylewicza jest osią wszystkich wydarzeń.
Sytuacją, w której rodzi się każdy początek i koniec ‘Korozji’.
Obaj muzycy, napędzani bezkresem swojej muzycznej imaginacji, otwierają przed nami szeroko drzwi do intymności momentu, w którym zetknęły się ich wrażliwości. To naprawdę olśniewające doznanie, móc być niemym świadkiem tak autentycznego i sugestywnego zajścia artystycznego.
Dzieło Stańki i Kurylewicza to najprawdziwszy muzyczny miraż – dźwięki dobiegają z bardzo, bardzo dawna a jednak czujemy ich namacalną bliskość…zupełnie jakbyśmy stali obok.
To normalne odczucie gdy grają ludzkie serca.
Tak, normalne, ale jakże niecodzienne i…wstrząsające.
Z całą pewnością to zasługa sposobu w jak przestrzeń między słuchaczem a grającymi jest wypełniana nutami.
Plastycznie, z niesamowitym wyczuciem i dosłownie punktowo – grają tylko (i aż) dwa instrumenty, ale często rolę trzeciego przejmuje ich echo, które potrafi być pełnoprawnym narratorem.
Kurylewicz i Stańko wciągają w głąb przepastnych historii, których dramaturgia generuje w nas uzależniające poczucie głodu.
Z każdym dźwiękiem chcemy więcej, ale to oni decydują kiedy i co zostanie nam podane. A biorąc pod uwagę otwartą formę tego projektu, momentami może to być ciężkie do przełknięcia.
Mistrzostwo balansu – to jeden z największych atutów tej sesji.
Dotyczy to zarówno podziału pięciolinii między muzykami jak i zawartości ich solowych partii.
Fortepian Kurylewicza wprowadza do ‘Korozji’ ciepło, miękki dotyk i sporo światła.
Jednakże jego delikatność potrafi szybko zamienić się w obsesyjną natarczywość.
Nieprzewidywalność gry Kurylewicza jest często doskonałym zabiegiem komunikującym zmianę aury całości. Dlatego warto uważnie wsłuchiwać się w nią przez cały czas, zwłaszcza w tych złudnie wyciszonych momentach – to tam, wbrew pozorom, potrafi dziać się najwięcej. Od zamglonych, pełnych zadumy nut po maniakalne zapętlenia kreujące odrealniającą, niezwykle napiętą atmosferę.
Inna sprawa, że Andrzej Kurylewicz nie potrzebuje wielu nut by wprowadzić nas w dowolny nastrój, w dowolnej chwili.
Pod dyktando Mistrza, czerń i biel dają życie niezliczonym odcieniom szarości, w których każda opowieść nabiera niesamowitej głębi.
Trąbka Stańki to od zawsze miejsce licznych kolizji.
Tu niczego nie da się przewidzieć zatem nie ma co nawet silić się na bycie gotowym. W tym wiecznie zadymionym tyglu powstają najpiękniejsze nuty nieoczywistości…od oddalonych, pełnych melancholii partii po dźwiękowe anomalie wprowadzające nas w aberracyjny trans, po którym trudno zrozumieć przestrzeń w jakiej się znaleźliśmy.
Tomasz Stanko to najlepszy przewodnik po zakamarkach najgłębszych ludzkich wrażliwości.
Z sobie tylko znaną łatwością przeprowadza nas przez niewidzialne portale kolejnych wcieleń.
A że podążamy wyłącznie na słuch, trudno czasem odnaleźć swoje własne.
‘Korozje’ to przeszywający dwugłos Kurylewicza i Stańki, którego nie da się zagłuszyć.
Raz usłyszany, wdziera się w nas wnikając w każdą napotkaną szczelinę, z której następnie przypomina o sobie.
To muzyka ciała i ducha i momentami trudno wręcz rozpoznać co tak naprawdę do nas przemawia.
Bogactwo tego albumu tkwi w jego pozornej prostocie.
Spora przestrzeń, którą muzycy zostawiają do naszej dyspozycji jest tak naprawdę miejscem wybrzmień wszystkich naszych wizji i żadna z nich nie będzie niewłaściwa.
Każdy odsłuch buduje naszą percepcję od nowa i ten proces ciągnie się w nieskończoność.
Ta płyta nie ma jednej wersji.
Filtrowana przez naszą tętniącą świadomość, każdorazowo przyjmuje kształt, który sami jej nadajemy.
Dlatego nie zawsze będzie to idealne dopasowanie…czasem jej ostre krawędzie nie pozwolą nawet zbliżyć się a czasem trudno będzie wrócić do punktu wejścia.
Niezależnie od wszystkiego, nie szukajcie drogi by to ominąć.
Arcydzieło.
Last modified: 2024-03-26