Jazzowy teatr, w którym przysiadacie się na brzegu sceny i napawacie przywilejem bycia blisko wszystkich dźwięków i nut.
I ludzi, od których zależy rozmiar miejsca, w którym się znajdziecie.
Spotkacie się z historiami, opowiadanymi przez nich w taki sposób, że trudno się nie zachłysnąć magią każdego taktu.
To jedna z tych sytuacji gdy wolno Wam podejść na wyciągnięcie ręki. Nikogo nie ma za plecami więc rzućcie wyzwanie marzeniom, ponieważ to spektakl wyobraźni, w którym wszystko jest możliwe.
Do zagrania i…usłyszenia.
Tak, 'Arctic Riff’ to mocno teatralny album.
Magiczny, pełen mikroskopijnych artefaktów, które tworzą niepowtarzalną aurę.
Prawdziwa, nomen-omen, sztuka.
Z niezwykle sugestywną narracją, scenariuszem rozpisanym do poziomu długości wybrzmiewającego pogłosu i ultraprecyzyjnie zaplanowaną amplitudą emocji.
Cudownie jest słuchać czegoś tak kompletnego i tak dobrze wykonanego.
Współpraca Trio z saksofonistą niewątpliwie spowodowała, że w ich muzycznej palecie pojawiły się kolejne kolory i ich odcienie.
Lovano gra w niezwykle sensytywny sposób, perfekcyjnie wypełniając przygotowaną dla niego przestrzeń.
Częstotliwość 'Artctic Riff’ została idealnie podzielona na pasma i każdy muzyk otrzymał swoje, w którym porusza się bez najmniejszej szkody dla pozostałych w zespole.
Właśnie dlatego tej płyty słucha się tak dobrze – mamy tu po prostu do czynienia z kompozycyjnym i aranżacyjnym mistrzostwem.
Czytelność i klarowność tej muzyki pozwala smakować każdą nutę
i każdą zagrywkę. I warto dodać, że ten materiał oferuje w tej kwestii wiele przeżyć dlatego zachęcam do odsłuchu na słuchawkach.
Otwierający 'Glimmer of Hope’ jest esencją, fundamentem Trio Marcina Wasilewskiego. Jeśli słyszało się ich wcześniejsze dokonania to doprawdy trudno nie rozpoznać wykonawcy.
Kojąco, wręcz balsamicznie wybrzmiewające dźwięki fortepianu wprowadzają nas w intymny mikroklimat, pełen łagodności potęgowanej liryczną partią saksofonu, która przez większość czasu prowadzi tu rolę wiodącą.
Po drodze dołączają jeszcze szczotkujące bębny i kontrabas dopełniając sentymentalny charakter tego utworu.
Powolna celebracja chwili, w której piękno dociera do nas w postaci ciepłego podmuchu drgających fal akustycznych…cóż za obłędny początek płyty!
Następny na krążku, otwarty w formie, 'Vashkar’ ma już inną temperaturę i charakter. Wprowadza ożywienie, ale to nadal ta sama metafizyczna opowieść z rewelacyjnie przenikającymi się partiami piano i saksofonu.
Zanurzcie się głęboko między nuty by uwierzyć, że czasem struny głosowe i fortepianowe to jeden i ten sam instrument..
Niesamowite są też te swoiste 'wypłaszczenia’ po bardziej dynamicznych momentach, które przypominają nam, że w budowaniu klimatu Marcin Wasilewski, Sławek Kurkiewicz i Michał Miśkiewicz są prawdziwymi mistrzami.
Zwłaszcza imponuje mi wstrzemięźliwość Kurkiewicza i Miśkiewicza, którzy grają tak, że czujemy i słyszymy ich obecność, ale nie dzięki gęstości a cierpliwości i doskonałemu wyczuciu czasu oraz miejsca.
Świetnie, po prostu świetnie tworzą głębię każdego utworu.
A skoro mowa o klimacie i wielopłaszczyznowości to trzeci utwór na płycie, 'Cadenza’, jest po prostu fenomenalny.
Pełen załamań, podniesień, zwolnień, przyspieszeń, akcentów i nerwowego rozbujania…tu dzieje się wszystko to, co najpiękniejsze w jazzie i trudno się temu nie poddać.
To wir, z którym się nie walczy.
Asymetria rzuca długi cień na pierwszą część tej niebywałej kompozycji dzięki czemu przełamanie, które wydarzy się w jego drugiej odsłonie, rezonuje z jeszcze większą mocą.
Niesłychanie wrażliwy moment płyty.
Joe Lovano bezbłędnie wyczuł tu atmosferę rozlewając ciepłą partię saksofonu na zakończenie.
Jest bardzo podniośle, ale wciąż błogo choć ewidentnie tajemnica narasta.
Lovano tworzy dosłownie pasaż do finalnej ciszy, która paradoksalnie wybrzmiewa najmocniej.
Doskonałe!
Po takich emocjach 'Fading Sorrow’ przynosi upragniona ulgę.
Ponownie, wyczucie czasowe jest wręcz modelowe.
Przestrzenny, pełen powietrza i popołudniowego światła rozleniwia swoją niespiesznością. Charakterystyczne, 'płynące’ piano Wasilewskiego jest tu niewątpliwie lekkością, która unosi tę kompozycję. Nie byłoby to jednak możliwe gdyby nie duo Kurkiewicz-Miśkiewicz…można naprawdę zauroczyć się sposobem w jaki ta dwójka kreuje płaszczyzny pod solowe partie Wasilewskiego i Lovano.
Unikam z reguły porównań, ale pozwolę sobie tym razem na jedno: gra Kurkiewicza przypomina mi często grę George Mraz’a, którego uważam za najbardziej 'eleganckiego’ jazzowego kontrabasistę.
Doskonałe wyczucie roli, sposób artykulacji, ekspresja i przede wszystkim niesłychany talent do grania, momentami wręcz punktowego, w najbardziej pożądanych miejscach.
To wszystko, złączone z grą Michała Miśkiewicza daje piorunujący efekt. Spójność, nierozerwalność na nadprzyrodzonym poziomie.
’Arco’ to teren, na który Trio nie zapuszcza się zbyt często.
A szkoda, wielka szkoda!
Posępny, mroczny, momentami wręcz duszny nastrój.
Świetnie zbudowana dramaturgia i…właśnie teatralność!
Witkacy, Lynch, Polański…lista mogłaby być naprawdę długa.
To muzyka celuloidowa jak i sceniczna.
Niezwykle pojemny utwór dający ogromne pole do popisu dla wyobraźni zarówno reżysera jak i widza, muzyka i słuchacza.
A skoro już mowa o filmie…kolejny na płycie 'Stray Cat Walk’ mógłby równie dobrze znaleźć się na ścieżce dźwiękowej do Twin Peaks, jestem pewien.
Tajemnica, niepewność, hipnoza…czego tu nie ma!
I znowu, zgranie muzyków po prostu bezkonkurencyjne co w przypadku tak minimalistycznych tworów jest niezwykle ważne.
Budowanie takiej psychozy wymaga nie lada dyscypliny – jedna nuta za dużo potrafi zniszczyć wszystko więc momentami jest to niewątpliwie granie na zaminowanej pięciolinii.
A jak jest dalej?
Powiem krótko: płyta gra dalej i każda jej część jest obowiązkowa do wysłuchania.
Przed Wami jeszcze mnóstwo uniesień, ponieważ do samego końca będziecie świadkami zapierającego dech kunsztu muzycznego.
Ten podwójny album jest wypełniony po brzegi zjawiskową muzyką. Niezwykle klimatyczną, konsekwentną, detalicznie zaaranżowaną i narracyjnie spójną.
Zaproszony do nagrań Joe Lovano idealnie wpisał się w konstelację Trio i zabrzmiało to finalnie tak, jakby grali razem od zawsze.
Dźwięki takie jak te na 'Arctic Riff’ pozwalają na wiele.
Będzie tak jak chcecie by było, ponieważ ta płyta może być początkiem każdej Waszej myśli.
Bezkarne przemieszczanie się po trajektorii marzeń bez potrzeby kalkulowania – niezbyt często zdarza się taka okazja, prawda?
Więc zostawcie wszystko i przysiądźcie na brzegu tej sceny.
Bliżej się nie da, ponieważ dalej już nic nie jest równie prawdziwe.
Last modified: 2024-05-05