Szept w przeszłość.
Tak cichy, by usłyszał go jedynie adresat mieszkający ponad 60 lat stąd.
Słowa pukające delikatnie do jego drzwi.
Gość z przyszłości…bliski nieznajomy.
To nie był pierwszy raz, ale to jeden z tych, które zwiastowały niecodzienność.
Kurtuazyjna pierwsza rozmowa, w półmroku korytarza, pełna pokory, obaw, ale nade wszystko szczerego szacunku i ujmujących intencji.
Wysłuchanie. Takie najprawdziwsze, ze zrozumieniem i pytaniami.
A potem głusza mijającego czasu i oczekiwanie na powrót echa.
A co jeśli tym razem ‘nie’?
Zaproszenie.
Nieme, ale…dostrzegalne.
W zamierzchłości wyblakłych partytur, gdzieś na skraju wiecznie powracającego pogłosu historii…po raz kolejny zapaliło się w ciemnościach muzycznych dziejów małe światełko, które przez następne dni, tygodnie, miesiące miało być miejscem niewidzialnych spotkań.
Miejscem, w którym doszło do dwustronnej, niezwykle emocjonalnej wymiany.
Wrażliwość za wrażliwość. Nuta za nutę. Pomysł za pomysł.
Inspiracja za akord nieśmiertelności.
Tak oto wątła początkowo nić porozumienia została naciągnięta do granic wytrzymałości i zaczęła dyskretnie drgać intonując po raz kolejny te same tony.
Te same, ale tym razem dopełnione brzmieniem nowego życia.
To była długa podróż po natchnienie, dzięki któremu Maciej Tubis – pianista zagrał dźwięki Krzysztofa Komedy w sposób, który magnetyzuje i zastanawia.
Koloruje rzeczywistość niekonwencjonalnymi barwami, mieszając je niezwykle łatwo, wręcz niepostrzeżenie, z naszą emocjonalnością.
Wszystko jest jakby…nowe.
Jakby.
‘Komeda: Reflections’ to album, na którym, nomen-omen, odbijają się echa dalekiej przeszłości by następnie znaleźć swoje idealne miejsce w tworzącym się na bieżąco strumieniu wątków często niedokończonych…takich, które dopiero wydarzą się do samego końca.
Krzysztof Komeda mógłby zapewne zastanawiać się skąd dobiegają poszczególne dźwięki…a to po prostu przyszłość upomina się o swoje prawo do łamania szablonu interpretacji tego co uznane za zamknięte.
I oto rodzi się narracja, której największą siłą jest opowiedzenie znanych historii tak by ich zakończenia nie były oczywiste nawet dla ich autora.
Maciejowi Tubisowi udało się to celująco.
Na Jego najnowszej płycie wybrzmiewa wszechogarniająca nostalgia, która momentami potrafi przerodzić się w melancholijny niepokój.
Liryczność przemijania zakłóca brak zgody na jego nieuchronność a Tubis wyraźnie akcentuje te fragmenty dopuszczając do głosu rozedrgane rozterki.
To one, nowomową języka syntezatorów, zmieniają diametralnie aurę kompozycji.
Nie są to partie spektakularnie rozbudowane, ale spektakularnie wyraziste i starannie przemyślane.
Ta swoista aberracja historycznego toru audio – połączenie klasycznego fortepianu z mniej oczywistymi dźwiękami, tworzy dla muzyki Krzysztofa Komedy zupełnie dziewiczą, niewyeksploatowaną przestrzeń.
Dużo, bardzo dużo w niej miejsca na autorskie wizjonerstwo, ale i wysmakowaną ceremonię tradycji – bo niezależnie od instrumentarium, ta sesja ma niesamowicie filmowo-pastelowe brzmienie, które swój początek bierze tylko i wyłącznie w sercach obu artystów.
Dzięki temu w tej sesji dostajemy dwie muzyczne prawdy…tę komedowską, która od dekad fascynuje i inspiruje fundamentalną bezkompromisowością i tę ‘tubisowską’, otulającą wszystko romantyczną, ale i zamgloną zmysłowością.
Przecudownej urody ambient ‘Komeda: Reflections’ dosłownie upaja w trakcie odsłuchu. To gra pojemność naszych zmysłów.
Smakujemy kunszt każdej nuty…bo możemy.
Dźwięki ulatujące w zwolnieniu…zostają z nami na dłużej – zresztą, posłuchajcie sami!
Klasyczna maniera gry Macieja Tubisa pasuje idealnie do takiego rozmiaru przestrzeni wnosząc dużo gracji i elegancji wykonawczej.
Stąd też ta nadzwyczaj mocno wyczuwalna powaga tego albumu…tkwimy w jej napięciu, ale tylko dlatego, że mamy do czynienia z ogromną sensytywnością tej materii.
Zresztą to doświadczenie zaczyna się już na powierzchni hipnotycznie malowniczej okładki (Katarzyna Bolewska) – wierzę, że zakodowano w niej wszystko to, o czym usłyszycie z tej płyty.
Jej całe delikatne piękno, które najpierw trzeba odkryć wstecz by móc zrozumieć trajektorię każdego kolejnego odbicia obrazu i dźwięku, które tworzą się na nowo podczas odsłuchu.
Nie wiem o czym Krzysztof Komeda rozmawiał z Maciejem Tubisem.
Wiem natomiast, że do tego spotkania doszło na pewno.
Niejeden raz.
Energetyczne ślady pozostawione między nutami są bezdyskusyjnie słyszalne.
To najlepszy dowód na to, że warto podróżować w czasie by odnaleźć najlepszą wersję własnych marzeń i ambicji.
Powstał album pełen sekretnego uroku, o niezwykłej sile przyciągania.
Album inspirowany, ale też inspirujący…bo bardzo dużo na nim nowej wrażliwości, bez której te utwory nie zabrzmiałyby tak urzekająco.
Odważę się stwierdzić, że musiał przypaść Krzysztofowi Komedzie do gustu…gdyby tak nie było, koncerty Macieja Tubisa nie byłyby tak duchowym i zjawiskowym przeżyciem, ale o tym niebawem…
Magia, której musicie posłuchać.
Last modified: 2024-10-19