Spowolniona upływem czasu rolka filmowa po raz kolejny przesuwa się w kierunku końca…by bez końca rzucać snop wstecznych myśli w ciemnościach nieodwołalnego.
Wypełniona po brzegi czarno-białą pamięcią jest ostatnią przestrzenią, w której pozostały elementy wzoru na oswojenie kłującej w serce nieobecności.
To z niego odtwarza się pętla najcichszych życzeń nabierających za każdym razem spiralnego tempa by doganiać rytm muzyki, która kiedyś napisana z rozmysłem w czasie przyszłym, nigdy całkowicie nie wybrzmiewa ani cichnie.
Rotacja bezkresu.
Niekończąca się prorocza współczesność dochodzi do głosu górując nad przemijaniem i uświadamia nam bez końca, że ponadczasowość to sztuka, którą posiedli ludzie z reguły idący pod prąd historii.
Postaci w kadrach blakną, głosy matowieją, ale energia wytwarzana przez skomponowany przez nich dźwięk nie podlega jakiejkolwiek degradacji.
Ona jest mocą unoszącą cząstki wspomnień ku wieczności, z których wszystkie przyszłe pokolenia będą mogły dowolnie modyfikować kod źródłowy niedokończonych zamysłów tych, którzy jako jedni z pierwszych odważyli się przełamać barierę własnych wizji.
I wierząc z pokorą, że za kresem ostrości ich zmysłów musi być coś znacznie większego, parli bez strachu ku nieznanemu.
Dla tych, którzy pójdą po nich.
Rezonans ostatnich śladów.
Ta rzadko spotykana duchowa audioemanacja sprawia, iż po każdym kolejnym odsłuchu pojawia się nowy odcień wypełniający kształt tego co jeszcze chwilę temu zdawało się być jedynie wytworem naszej wyobraźni.
Tak naprawdę, nagle okazuje się, że łącząc te wszystkie elementy powstaje swoista mapa, na której każda droga zaczyna się w innym gatunku muzycznym, ale wszystkie prowadzą do…oczywistego celu.
Pozostaje już tylko kwestia zdefiniowania punktu wejścia by spróbować zrozumieć jak wiele muzyka jazzowa zawdzięcza między innymi Andrzejowi Kurylewiczowi.
Dziejowa nienachalność – jedno z oblicz geniuszu ‘Contemporary Music Formation’.
Ten album nie wyważa jakichkolwiek drzwi, on sam w sobie jest portalem umożliwiającym swobodne wędrówki do przyszłości, w której do wielu jeszcze nie dotarło echo świadomości, że to wszystko już kiedyś zagrano.
Jednocześnie staje się jasne, że w taki sposób grał mało kto.
Ta płyta to niegasnący tygiel erudycji muzycznej Andrzeja Kurylewicza, w którym przetapiają się nieustannie wszystkie Jego taktyki, teorie i plany tworząc finalnie najszlachetniejsze formy dźwiękowe. Materiał niezwykle wytrzymały, ale jednocześnie fenomenalnie plastyczny, umożliwiający stworzenie dowolnego kształtu w zetknięciu z naszą wrażliwością.
Jak przystało na Mistrza, Kurylewicz podpowiada, delikatnie wskazuje, ale ostateczną interpretację pozostawia w całości słuchaczom, którzy muszą oswoić się z ilością i gęstością impulsów emitowanych przez ‘Contemporary Music Formation’.
To bogactwo treści ma zdolność rozciągania każdego horyzontu estetycznego co ma kluczowe znaczenie dla właściwego odbioru tak wielopłaszczyznowej twórczości. I tylko bezwarunkowe otwarcie się na ten materiał jest gwarancją przeżyć na poziomie wręcz psychoaktywnym.
W moim mniemaniu, to sytuacja i tak nieunikniona.
Nuty zostały napisane w taki sposób by umysł ani przez chwilę nie przeszedł w tryb uśpienia. Nawet jeśli chwilowo zastyga cisza, nasza (pod)świadomość procesuje takt po takcie, próbując ułożyć z nich swoją własną narrację.
Darmowy trud, ponieważ kolejny odsłuch przyniesie zupełnie inny bieg wydarzeń, jakby gdzieś, wewnątrz nas, za każdym razem pisała się nowa partytura.
Ile zatem dróg prowadzi przez ten album?
Tyle, ile razy wyruszycie w tę podróż.
Hipnotyczność tego materiału opiera się wszelkim regułom upływu czasu
zaskakując zarówno żywotnością jak i mnogością jej źródeł.
Wybrzmiewa tu absolutnie wszystko – od filmowych tajemnic, przez teatralną awangardę, motywy ludowe po jazz najwyższej próby…a wszystko podane bezkompromisowo, przenikliwie impaktowo i co najbardziej niesamowite, nigdy wprost. Myśli kłębią się pod naporem domysłów a ich widma dźwiękowe przelewają jedno przez drugie testując naszą zdolność do wyłącznie abstrakcyjnej percepcji. Esencją ‘Contemporary Music Formation’ jest obezwładniający duchowy trans, w którym tak naprawdę wystarczy chwila, by azymut przestał mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie.
Dlatego tak trudno uchwycić słuchem granice tej sesji a jeszcze trudniej przewidzieć dokąd ona zmierza.
Monumentalne kompozycje, dramaturgiczne aranżacje i rytualne wręcz wykonanie zamieniają ten album w pokaz mocy jaką mogą nieść w sobie tylko te nuty, w których zapisano przeznaczenie. To powoduje, że mamy do dźwignięcia wyjątkowy ciężar mentalny, który tylko zwiększa się z upływem lat od daty premiery.
Andrzej Kurylewicz wykreował prawdziwe studium intelektualnego niepokoju karmiące się naszymi, nawet najmniejszymi, wątpliwościami.
A pojawia się ich bez liku.
Jednakże to nie jest stan strachu – muzyka wymusza na nas pełne skupienie i ripostowanie własnego umysłu. Wysiłek niemały, ale wart każdej próby bo odpłaca euforycznym fermentem będącym naprawdę głębokim doznaniem.
Ono jest dodatkowo potęgowane osobowością i stylem każdego Artysty biorącego udział w tym projekcie.
Andrzej Kurylewicz gra w niezwykle wysmakowany sposób.
To taki rodzaj kunsztownej wirtuozerii, która, niezależnie od wykonywanej partii, służy przede wszystkim budowaniu klimatu. To potrafi naprawdę niewielu.
Perfekcyjnie wyważony, ale pozwalający sobie także często na mocno eksperymentalne odsłony…po prostu, nieszablonowa wykwintność.
Kurylewicz z niebywałą lekkością łączy ze sobą tradycję i surrealistyczną wieloznaczność. Echo takich połączeń nigdy nie cichnie…
Przejmujące, duchologiczne wokalizy Wandy Warskiej kreują zjawiskowo melancholijną i oniryczną aurę idealnie wprowadzając słuchacza we właściwą tonalność poszczególnych kompozycji. Jej enigmatyczny głos, zawieszony w somnambulicznych czeluściach, drąży w nas zupełnie nowe rezerwuary ekspresji,
z których czerpiemy inspirację i chęć do sięgania znacznie dalej niż słyszymy.
A ‘dalej’ oznacza skok w ciemność na bezdechu.
Partie smyczkowe w wykonaniu Andrzeja Machnicy (altówka), Jacka Wasowicza i Krzysztofa Podejko (skrzypce) są w wielu momentach siłą napędową całej narracji.
Siłą, która z łatwością zmienia przebieg i koloryt utworów.
Od rozrzewniającej delikatności i porywającej klasyki po złowieszczo rozkojarzoną psychodelię. Niezwykle płaszczyznowe i ryszące naszą emocjonalność granie ocierające się momentami o skalę obłędu!
Sekcja rytmiczna to popis Janusza Trzcińskiego (bębny/perkusjonalia) i Jacka Bednarka (kontrabas) – duetu, który zostawia sobie sporo miejsca na indywidualne zagrywki, dyskretnie uzupełniając się nawzajem i zagęszczając atmosferę.
Sporo w tych dialogach posępnego minimalizmu, który kładzie się wyrazistym cieniem na całej sesji, ale też doskonale przy okazji uwypukla i zabarwia grę pozostałych instrumentów.
Daleko, poza zasięgiem zmęczonego ciągłym szukaniem wzroku, cały zespół stworzył specyficzną, studzienną przestrzeń, w której po prostu trzeba się zanurzyć by zrozumieć napiętą kameralność tego bezprecedensowego spotkania.
Dosłownie wszędzie czuć rozedrganą bliskość, ale jednocześnie ta muzyka emanuje tęsknym nienasyceniem za czasem, który my teraz musimy chciwie łapać każdym zmysłem by nie przegrać z rosnącym poczuciem oddalenia.
To nauka dawania drugiej i kolejnych szans na poskładanie czasu przeszłego rozsypanego.
Słuchając tych dźwięków przywracamy puls najważniejszym wspomnieniom, z których następnie budowany jest tymczasowy, ustronny azyl do wnikliwej kontemplacji wszystkich wskrzeszanych przez nas wcieleń.
Doprawdy, trzeba uważać by nie zachłysnąć się takim przywilejem.
Arcydzieło.
Bez daty ważności.
Last modified: 2024-10-19