Pustynna halucynacja lepszego świata.
Takiego, w którym życie tętni wyłącznie w rytm muzyki.
I jeżeli to tylko złudzenie, niech nikt nie mówi o tym głośno.
Może rozum nie usłyszy…
Stoimy bezbronni, odarci ze wszystkich warstw pancerza i wchłaniamy każdą nutę tej historii.
Gorący wiatr przywiewa obietnice, po których strach otworzyć oczy.
Niech to piękno po prostu nigdy się nie kończy.
A wtedy wszystko w tej magicznej bajce będzie dobrze.
Oto Anouar Brahem i Jego fenomenalny, podwójny album nagrany dla legendarnej wytwórni ECM Records.
Pozycja obowiązkowa dla wszystkich!
Ponętność tego co usłyszycie wymyka się jakiejkolwiek skali.
Trudno pozostać niewzruszonym wobec zmysłowości takich dźwięków. Zwłaszcza gdy każda partia jest anielskim popisem.
Wyciągacie ręce po więcej, ale dostaniecie tyle, ile sami usłyszycie.
Tak to działa gdy żyje się w świecie, w którym piękno jest towarem deficytowym i trzeba naprawdę być gotowym na jego przyjęcie.
Wsłuchajcie się więc uważnie, ponieważ nieczęsto zdarza się taka kumulacja.
Legendarny tunezyjski oudzista i niemniej ikoniczni muzycy: Jack DeJohnette, Dave Holland i Django Bates stworzyli dzieło ze wszech miar perfekcyjne.
Zbudowane na niewiarygodnie równym pulsie co pozwala nam słuchać go spokojnie i miarowo.
Niebotyczny poziom artystyczny i co ważniejsze, ogromna pokora kompozycyjna i aranżacyjna, dzięki której wirtuozeria przemówiła wyłącznie przez pryzmat aury i emocji.
Piękno celowo zamglone.
Zgłębicie je wyłącznie ruszając przed siebie.
A bezgraniczność muzycznej wyobraźni muzyków przesuwa linie naszych horyzontów i sprawia, że zyskujemy dodatkowe uderzenia serca i oddechy na to by podążać za echem tej płyty.
Zaprowadzi Was ono wprost do miejsca całkowitego odosobnienia – bo tylko w takim będziecie w stanie docenić uzdrawiające drganie tej rzeczywistości.
Tak, 'Blue Maqams’ odrealnia całkowicie, ale w najlepszy możliwy sposób.
To czas dla serca i duszy, który nie może być zakłócony jakimkolwiek obcym impulsem.
Potrzebna jest tylko Wasza wewnętrzna zgoda na tak nośną lekkość bytu.
Ten album gra w częstotliwości, do której nie mamy dostępu na co dzień.
To pasmo unoszenia ciężaru ludzkiej duszy wraz z jej wszystkimi troskami i strachami. Tutaj przechodzimy w mimowolny stan nieważkości, który jest stanem niejako wymuszonym przez emocjonalność i nieskazitelność tego co wybrzmiewa z każdego taktu.
Od pierwszego utworu otwierają się przed Wami wrota do pustynnego szlaku, którym samotnie będziecie szli do miejsca, w którym to wszystko ma swój początek.
Ale niewykluczone też, że to tylko miraż…że tak naprawdę każda chwila obcowania z tą muzyką jest kolejnym pierwszym krokiem w pętli.
Trudno jednoznacznie określić też punkt wejścia, ale to bez znaczenia – gdziekolwiek zdecydujecie się dołączyć, tam odbędzie się inicjacja, po której krąg się zamknie.
Na zawsze – ta płyta jest nie do zapomnienia.
Tęsknota budząca refleksy dni minionych, kaskady wspomnień i ulotnych artefaktów z blaknącej pamięci, z których każdy jeden daje życie kolejnemu.
Ta płyta ma w sobie tak ogromne napięcie i ładunek wzruszeń, że momentami trudno to wszystko okiełznać.
Jazz i blues nasycone muzykalnością piaszczystych wydm, z których wiatr porywa kolejne ziarna piasku tworząc co chwila nowe pejzaże muzyczne.
Falujące gorące pięciolinie, na których nic z założenia nie jest trwałe.
Ta wizjonerska ruchomość 'Blue Maqams’ jest totalnie hipnotyczna.
Ten album nigdy nie brzmi dwa razy tak samo.
Tu nigdy nic nie dzieje się ponownie.
A rozmiar ambientu tej płyty za każdym razem jest inny.
I w tym wszystkim my – ludzie, którym przyjdzie zmierzyć się z boskością tego co stworzyli jedni z nas.
Aczkolwiek trudno czasem mi uwierzyć w ludzką twarz takich kreacji, ponieważ mocno pachnie to już wyższą interwencją.
Byłem na koncercie Anouara Brahema promującym inne wydawnictwo i było to istne misterium. Duchowość tych dźwięków unieruchomiła na półtorej godziny ogromną salę koncertową.
I dokładnie tak samo jest z 'Blue Maqams’.
To transowe, upalne doświadczenie po którym trudno zdecydować czy chce się znać drogę powrotną.
Wierzcie mi, dotarcie do końca albumu skutecznie zaciera ślady…więc może warto jedynie rozejrzeć się za swoim miejscem w tej nowej przestrzeni..
Dla mnie, jedna z najlepszych płyt jakie dane mi było przeżyć.
Wystarczy pozwolić jej grać.
Reszta poderwie się sama.
Chciałbym, by każdy z Was jej posłuchał.
By miał ją w sobie.
Last modified: 2024-05-05