Za głęboko by myśleć o powrocie na powierzchnię.
Ta płyta Niemena to jedno z tych przeżyć, za które zapamiętam go na zawsze. Doceniam jego polską twórczość, z której już w tamtym czasie słynął, ale ta sesja nagraniowa jest dla mnie doświadczeniem wykraczającym daleko poza ramy tradycyjnego odsłuchu.
To niezwykle dotykowe obcowanie z talentem człowieka, który swoją energią roztacza wokół siebie aurę absolutnego mistycyzmu. Zapamiętam Niemena – maga, rzucającego oszałamiające dźwięki niczym urok. Niemena – wizjonera, który tym albumem przebił się przez czas…i nie wyhamował do dziś.
O Niemenie powiedziano już niemal wszystko. Dlatego jeśli pojawiają się tutaj jego płyty, są to z reguły te, o których mało kto pamięta…a które ja osobiście uważam za najbardziej rezonujące.
’Mourner’s Rhapsody’ to ostatnia zagraniczna płyta Niemena, który z wielu względów nie dotarł podczas swojej ziemskiej przygody do światowego panteonu gwiazd. Długo by o tym pisać, na pewno też sam Niemen nie był typem człowieka, który na siłę chciał tam biec, ale definitywnie jego muzyczne osiągnięcia powinny były w prostej drodze go tam zaprowadzić za życia. Paradoksalnie, ostatnia płyta okazała się po prostu wybitną. Zagrana zdecydowanie
za wcześnie…a może i przez…niewłaściwego człowieka?
Do dziś nie wiadomo jakie były oczekiwania amerykańskiej wytwórni Columbia, ale to co powstało podczas tej sesji było ostatnim dziełem nagranym przez Niemena dla tego wydawcy.
Mam wrażenie, że wielu ludzi nie było gotowych na wielopoziomowość tej płyty. Ona jest tak ambitna, tak emocjonalna i tak bezkompromisowo kompletna, że nie ma tu miejsca na jakiekolwiek negocjacje.
To jest Niemen, który staje przed nami w płomieniach własnej kreatywności nie bacząc na konsekwencje.
On doskonale zdaje sobie sprawę, że nie ma sposobu by ten ogień ugasić…dlatego nie spuszczajcie z niego oczu i słuchajcie każdego słowa bo ta chwila wydarzy się w Waszym życiu tylko raz.
W nagraniach wzięli udział czołowi amerykańscy muzycy, których obecność na tej płycie była nieprawdopodobnym wydarzeniem. John Abercrombie, Jan Hammer, Don Grolnick, Seldon Powell, Rick Laird i wielu innych a wszyscy poleceni przez Michała Urbaniaka, który także zagrał partie skrzypiec.
Niewątpliwie, z takimi muzykami ta płyta musiała zabrzmieć niezwykle dojrzale i różnorodnie. Pytaniem bez odpowiedzi pozostanie jak zabrzmiałaby ta muzyka gdyby Niemen zagrał
z muzykami legendarnego SBB, którzy w tamtym czasie współtworzyli z nim Grupę Niemen…a którzy odeszli z projektu przed startem tej sesji nagraniowej.
Niemniej, trudno spekulować w chwili gdy rezultat jest tak spektakularny.
’Mourner’s Rhapsody’ ma w sobie taką temperaturę emocji, że z łatwościa przetapia rock progresywny, jazz, blues, psychodelię a nawet wpływy typowo słowiańskie. Niemen wyśpiewuje i wygrywa swoją duszę w sposób niezwykle bezbronny, wystawiając całą swoją wrażliwość na publiczny widok. Słuchając jego głosu ma się wrażenie, że nie można już śpiewać bardziej emocjonalnie.
Krok dalej a serce zacznie pękać.
Otwierający 'Lilacs and Champagne’ to esencja bluesowej liryki,
ale podanej w niezwykle psychodeliczno rockowy sposób. Aranżacja tego utworu jest nieprawdopodobna.
Syntezator Minimoog, na którym Niemen prowadzi pierwszą część utworu dosłownie rozcina powietrze. Towarzyszą mu organy i instrumenty perkusyjne…i rytuał gotowy.
Jest bardzo tajemniczo – napięcie pierwszych kroków jest doskonale wyczuwalne.
Niemen śpiewa w bardzo stonowany sposób, ale z doskonałymi podbiciami, w których z łatwością sięga wyższych, bardziej rozedrganych rejestrów. Obok niego Michał Urbaniak tworzy nieprawdopodobnie intymną aurę swoja nostalgiczną partią skrzypiec..co za pomysł by tak to zagrać! Cały czas czujemy, że ta kompozycja rośnie – to jest budowane z wręcz hipnotyczną cierpliwością i wyczuciem. Pojawiają się mocniejsze akcenty, świetny riff dublowany przez syntezator i organy a oczywistym jest fakt, że gdzieś przed nami eksplozja.
Dwugłos Niemena z kobiecymi wokalami wprowadza bardzo ciepłą atmosferę, ale tak naprawdę odprowadza nas do przełamania…a dalej jest po prostu teatr jednego zaklinacza.
Utwór nabiera tempa, instrumenty perkusyjne podkręcają dynamikę, ale to Niemen zaczyna odbijać wokoło swoje kolejne oblicza. Jego partia wokalna jest po prostu niezapomniana.
Ludzkie struny głosowe mogą przenieść wiele emocji, ale mam wrażenie, że Niemen odnalazł nieznane rejestry, którymi dysponuje tylko i wyłącznie on.
Moment, w którym dołączają do niego kobiece wokale w gospelowej wręcz manierze jest nokautujący.
Od samego słuchania miękną nogi.
Za pierwszym razem możecie poprosić o czas w tym miejscu, śmiało. Nie Wy pierwsi.
Będziecie potrzebować jeszcze wiele sił by wytrzymać wszystkie starcia z Niemenem w takiej formie.
Każda kompozycja jest fenomenalna i każda na swój sposób spustoszy Waszą wrażliwość.
Reguła wyciszenia na koniec strony płyty została tu oczywiście złamana. Zamykający część pierwszą 'Inside I’m Dying’ wprowadza oszałamiający klimat.
Bluesowy, wstrząsający i przekraczający granicę, która opisałem kilkanaście linijek wyżej.
W tym utworze Niemen wykonał ten jeden krok więcej…serce zaczyna drgać samoistnie i tego nie da się zatrzymać – bądźcie na to przygotowani.
Nie znajduję słów by opisać poziom dramaturgii w jego głosie.
Myślę, że w taki sposób da się w życiu zaśpiewać tylko jeden raz.
A do tego wszystkie partie instrumentalne zagrane po prostu perfekcyjnie. Transowy, prawie jak zapętlony podkład bębnów, basu i piano Fender Rhodes.
John Abercrombie z oszczędnymi, ale jakże precyzyjnie naostrzonymi i wycelowanymi dźwiękami gitary a do tego Michał Urbaniak z przeszywającymi partiami skrzypiec. Doprawdy, trudno się otrząsnąć po czymś tak intensywnym.
Dla wielu to Niemen, którego mogą nie kojarzyć.
Dla mnie to Niemen, którego każdy powinien posłuchać.
Artysta sięgający absolutu tuż obok nas powoduje, że ziemia drży nam pod nogami bez chwili wytchnienia.
Stąd tyle niepokoju płynie krwiobiegiem, ale tym razem wstrząsy są naprawdę potężne.
I nie oszczędzą nikogo.
Last modified: 2024-03-22