Ekscytacja nocy.
Pochwała budzącego się dnia.
Ciepło zachodzącego słońca i drżenie porannej, skrzącej się do życia rosy.
Piękno milisekund zaklęte w nutach, które budzą i usypiają nowy rytm codzienności. I jeszcze pamięć dotyku aksamitnej niesamowitości, która w pędzie rutyny mogłaby przemknąć gdzieś bokiem.
Niepoznana, niezauważona i niedoceniona.
Mogłaby, ale na szczęście tak się nie dzieje.
Bo nagle spotyka nas ta chwila zatrzymania w kadrze pospolitości, która przypomina nam o tym co może uczynić ją wyjątkową.
O szczerości dźwięku.
Nieskomplikowanej, bliskiej i bardzo, ale to bardzo zapraszającej do przełamania nieśmiałości w marzeniu o byciu zupełnie gdzie indziej.
Gdzieś poza szablonem.
Trudno oprzeć się muzyce, która głaszcząc zachęca w tak wzruszająco delikatny sposób. Jakby pytała o kolory, smaki i zapachy, które ma roztoczyć wokół nas…co zresztą z czasem zrobi niezwykle skutecznie, uwierzcie mi.
Poruszy nie tylko wyobraźnię, ale także, a może nawet przede wszystkim, nasze zmysły. I będzie to prawdziwy akt pojednania z naszym wewnętrznym zegarem, który od całkiem dawna potrzebował takiego resetu.
By zacząć odmierzać nowy czas.
‘The Chicago Experiment’ to prawdziwa sztuka melodyjnego uwodzenia.
Jednakże wbrew tytułowi…żadnych eksperymentów, wyłącznie znane i sprawdzone metody. Zwiewność i niewiarygodna wręcz miękkość sprawiają, że podczas słuchania czujemy się jakby opadł na nas dźwiękowy tiul.
Opadł i ot(i)ulił.
Obcując z tą płytą jesteśmy niezwykle blisko dźwięku, który przenika nas w niewymuszony sposób. Nuty o idealnych kształtach, temperaturze i częstotliwości przymilają się do wszystkich naszych wrażliwości i wyciszają wszelkie niepokoje. Nuty bliskie ciału, najbliższe duszy.
Po nich jest już tylko dreszcz echa, które niesie się w nas długi czas.
Łagodność kompozycyjna jest po prostu urzekająca.
Utwory są tak napisane i zagrane, że nie pozostaje nic innego jak zatopić się w tej iście pastelowej narracji, która płynie w upajająco wolnym tempie.
Fascynujący jest minimalizm aranżacyjny, który powoduje dodatkowo, że delektujemy się każdym dźwiękiem bez pośpiechu, skupiając na nawet najdrobniejszych sma(cz)kach pojawiających się tu i ówdzie na naszym muzycznym podniebieniu.
Generalnie, muzyka na ‘The Chicago Experiment’ narzuca w niesamowicie naturalny sposób określoną kulturę słuchania. Już od pierwszych taktów otwierającego ‘The Chant’ czujemy, że nasze wewnętrzne puzzle zaczyna układać się w harmonijną całość i ten proces spirytualnej kalibracji trwa nieprzerwanie do ostatniej nuty. Rozbrajające uczucie, zwłaszcza, że w tym konkretnym przypadku, muzyka zna lepiej od nas nasze słabe punkty.
I je naprawia.
Bo prawdziwa magia tego albumu to właśnie ta moc wyrównywania wszelkich niedoborów emocjonalnych i stawiania naszej przygarbionej mentalności do właściwego, stabilnego pionu.
To projekt sygnowany nazwiskami naprawdę doświadczonych muzyków, którzy podczas tej sesji, ponad indywidualną wirtuozerię przedłożyli chęć stworzenia oszałamiająco konsekwentnej historii. Z doskonałym skutkiem!
A to z całą pewnością wymagało wiele cierpliwości, pokory i bezbłędnego funkcjonowania w ramach septetu (!).
I właśnie zespół jest tym co naprawdę świetnie wybrzmiewa z tej sesji.
To rozmowa na wiele głosów, ale nikt tu nikogo nie zagłusza, nikt się nie wyrywa, każdy wysłuchuje drugiego i dopowiada swoją część. Dawno nie słyszałem tak doskonale uzupełniającego i napędzającego się kolektywu, który zagrałby, w wielu miejscach totalnie improwizując, w tak spójny sposób.
Całość budowana jest na fundamencie bardzo charakterystycznie brzmiących bębnów, które z reguły wytyczają określoną wibrację poszczególnych kompozycji.
Makaya McCraven gra niezwykle oszczędnie i delikatnie, ale groove’owo, nie stroniąc czasem od śmielszej rytmiki (np. niemalże drum’n’bass’owa pulsacja w ‘Cloud Jam’, ‘Sizzle Reel’).
Jego bębny brzmią wprost obłędnie. Nagrane w sposób bliski, ‘suchy’, niemalże organiczny dosłownie fizycznie ocierają się o nasze uszy.
Świetnie wypada współpraca z Darryl Jones, który idealnie wpasowuje się w klimat tego co gra McCraven. Partie Jonesa mają taki specyficzny sesyjny feeling – sporo w nich improwizacji, gry na wyczucie i punktowego operowania ciszą co w całości doskonale różnicuje każdą kompozycję.
Marquis Hill na trąbce i Irvin Pierce na saksofonie to kolejny, perfekcyjnie uzupełniający się tandem. Obaj muzycy mają sporo miejsca na zjawiskowe partie solowe, ale też w wielu momentach razem kreują uniesiony, bardzo duchowy klimat. Wystarczy choćby posłuchać ich początkowego unisono w ‘The Chant’ czy finalnej, wzruszającej kulminacji w ‘Always Be’ by poczuć siłę tego zespolenia.
Obecność gitarzysty (Jeff Parker) i wibrafonisty (Joel Ross) jest najlepszym dowodem na tezę ‘ważniejsze to zabrzmieć niż zaistnieć’.
Obaj muzycy grają, poza kilkoma wyjątkami, oszczędnie, ale jakże czujnie i wyraziście. Pojawiają się dokładnie tam, gdzie dodanie ich instrumentów podkręca nastrój całości. To taki rodzaj inkrustacji aranżacyjnej, który czyni dzieło idealnie kompletnym a nie przesadnie bogatym.
I finalnie spiritus movens tego projektu – Greg Spero. Pomysłodawca, autor szkiców części kompozycji, ale przede wszystkim świetny lider projektu.
To on wytyczył plastyczną formułę tej sesji nagraniowej, która pozwoliła zaproszonym muzykom grać ich własną wrażliwością w sposób nieskrępowany i sam zasiadł za fortepianem kreując niezwykle wyważone i eleganckie partie.
Raz kontemplacyjne, raz perliście roześmiane a kiedy indziej pochmurnie liryczne…czasem w tle, czasem z boku, zawsze jednak na miejscu.
Muzycznie, ‘The Chicago Experiment’ to tygiel, w którym subtelnie podtrzymywany ogień cierpliwie i metodycznie przetapia rozmaite style muzyczne.
Jazz, soul, odrobina funka, nieco bluesowej czujności…a wszystko to podane w proporcjach wzorcowych.
Czuć swobodę i świetną znajomość topografii improwizacyjnej muzyków, dzięki której w żadnej chwili nie snujemy sonicznych domysłów błądząc po wykrzywionej pięciolinii. Urzeka klasyczna emocjonalność, ale magnetyzuje nowoczesność aranżacyjna dodająca przełamującej, wysmakowanej wytrawności tym utworom.
Jest w tej płycie zakodowana głęboka hipnoza, która uruchamia się dla każdego w innym momencie. Warto sięgnąć po słuchawki by dać jej nadejść jak najszybciej. Stan nieważkości umysłu pozbawionego jakiegokolwiek balastu to tylko początek ‘eksperymentu’, który, czy tego chcemy czy nie, ma znacznie poważniejsze konsekwencje. Słuchając tej muzyki wytyczamy w nas pierwsze, powierzchowne granice cichego azylu, z którego w przyszłości będzie mogła ruszyć w głąb każda misja ratunkowa.
Płyta na dzisiaj, na jutro, na zawsze.
Last modified: 2024-03-25