Czwarta i ostatnia część kompilacji muzycznych podróży Krzysztofa Komedy. Nad całością tej serii czuwała żona Komedy, Zofia – może dlatego dostajemy tak intymny i w sumie niecodzienny obraz tego wybitnego muzyka.
Jesteśmy z Komedą w trakcie koncertów, podczas nagrań muzyki filmowej stając się niejako niemymi świadkami jego artystycznych doświadczeń, w których chcąc nie chcąc, bierzemy udział.
I to jest najpiękniejsze doznanie podczas słuchania tego albumu, oraz pozostałych trzech, o których też kiedyś będzie tu pisane.
Dźwięki Komedy to dźwięki magiczne. Napisano już wiele na ten temat, ale prawda jest taka, że właśnie na takich nagraniach jak te doceniamy je jeszcze bardziej…
’Nóż w wodzie’ zagrany podczas koncertu w 1963 roku.
Komeda, Stańko, Bartkowski, Suzin, Urbaniak…niesamowicie uniesiona atmosfera kultowego Jazz Jamboree.
Jest tu wszystko co powoduje, że gdy słuchamy tej kompozycji mamy dreszcze.
Mistycyzm, niepokój i psychonuty sączące się niczym z kroplówki.
Odgłosy publiczności w chwilach ciszy przypominają nam, że to ciągle dzieje się tuż obok, ale nastroje mieszające się na scenie bardzo łatwo wprowadzają odrealniającą aurę, której nie można się oprzeć.
Z wielką cierpliwością i starannością budowana jest ta swoista piramida emocji na szczycie której okazuje się, że powstaje ona na niezwykle rozedrganych fundamentach.
Ta wersja tego utworu, w tej 59 letniej jakości, jest tak prawdziwa, tak niepowtarzalna i tak nieokiełznana, że nawet nie wiemy kiedy mija prawie 17 minut tego występu.
Cały, powtarzam, cały zespół zagrał tu w taki sposób, że tytułowy nóż przez cały ten czas raczej wisiał w powietrzu.
Drugi utwór kryje w sobie ciekawą historię – 'Moja ballada’ to kompozycja Komedy, ale opracowana przez Jana 'Ptaszyna’ Wróblewskiego i nagrana w 1972 roku…4 lata po tragicznej śmierci tego pierwszego. W nagraniach wykorzystano partie fortepianu zagrane przez Komedę a skoro grało także legendarne Studio Jazzowe Polskiego Radia pod dyrekcją 'Ptaszyna’ to nie dziwi fakt, że całość wypadła niesamowicie dystyngowanie i prestiżowo. Przepiękna aranżacja pozwalająca muzyce Komedy lśnić pełnym blaskiem.
Druga strona płyty to archiwalne nagrania utworów pochodzących ze ścieżek filmowych do filmów animowanych Mirosława Kijowicza. Wątek filmowy w życiu Komedy był niezwykle istotny.
Dźwięki, które pisał i nagrywał na potrzeby celuloidowej taśmy wzbogacały ją o niezwykłą aurę.
Od pierwszych taktów 'Klatki’ słyszymy potęgę nastroju jaki potrafił wykreować Komeda i muzycy pod jego batutą.
Gęstość emocjonalna powinna być głównym parametrem, przez pryzmat którego te utwory powinny być oceniane.
Jest psychotycznie. Jest odrealniająco. Jest sugestywnie.
Jest komedowsko do bólu.
3 utwory, które same w sobie są filmem. Niekończącym się.
Ten album jest niczym perfekcyjnie zmieszany koktail, w którym mnóstwo niezwykle aktywnych, nie do końca znanych substancji.
Jeśli wypije się to na raz, działa piorunująco.
Jeśli małymi łykami, możliwe, że potrzebne będzie odrobinę więcej czasu by przebić Wasz pancerz, ale tak czy inaczej, on zniknie. Zaręczam.
Dlatego decyzję o tym jak tę dawkę przyjmiecie zostawiam Wam.
Jednakże nie odstawiajcie tego na bok.
Nie odmawia się w takich chwilach.
Zwłaszcza Komedzie.
Last modified: 2024-03-24