Jazz fluorescencyjny.
Taki, który zostawił po sobie ślady wszędzie tam gdzie pojawiały się emocje.
Czasem nadzwyczajnie wyraziste, kiedy indziej ledwie filigranowe, ale zawsze doskonale widoczne i wyczuwalne. Ślady, które do dziś połyskują wspomnieniami, fascynacjami, smakami, zapachami, dotykiem i…nieobecnością.
To z nich powstała droga, którą obecnie można pójść zarówno głęboko wstecz jak i daleko w przód by poznać człowieka od strony, którą sam chce nam pokazać.
Nie ma skrótów, nie ma alternatywnych tras.
Jest jedna, jedyna prawda, na dodatek bezkompromisowa, ale za to nie pozostawiająca najmniejszych złudzeń co do prawdziwości źródeł, z których wypływa.
Zamknijcie oczy, bo warto podążyć wyłącznie za dźwiękiem – przewodnikiem, który rozumie doskonale, że w tej podróży nie chodzi o dotarcie do jakiegokolwiek celu.
Przeciwnie, mamy kluczyć w zawiłościach ludzkich życiorysów, splecionych ze sobą tak mocno, że historie które z nich dobiegają, nigdy nie były grane na jedno serce.
‘Marianna’.
Nutowy zapis (z) pamięci przepełnionej niezwykłymi kontrastami.
Odbiciami doczesnych ‘ja’ i nieosiągalnych ‘Jej’.
Muzyka płynąca z dwóch przeciwległych horyzontów czasowych by finalnie, zaskakująco miękko i naturalnie, utworzyć jeden nurt, który zabierze Was w głąb.
W którą stronę? Wasza wrażliwość zdecyduje.
Urzeka mnie w tym albumie detaliczna dbałość wykonawczo-aranżacyjna.
Bez wyjątku, wszystkie kompozycje są inkrustowane finezyjną elegancją i poruszającym szacunkiem zarówno dla formy jak i emocji. Metodycznie, ze świetnym wyczuciem estetyki i dramaturgii każdego utworu a jednocześnie otwartością i odwagą do rozwiązań nieszablonowych, przełamujących nastroje i wprowadzających intrygująco przyswajalny ferment kreacji.
Pokuszę się o stwierdzenie, że na ‘Mariannie’ wybrzmiewa sporo artystycznego nieprzejednania i żelaznej konsekwencji. To imponuje, zwłaszcza w momentach największych nieoczywistości i zaskoczeń aranżacyjnych na tej płycie.
Tak prowadzona narracja nie prosi się o uwagę słuchacza…ona wciąga i zatrzymuje go od pierwszej do ostatniej nuty.
A na koniec pozostawia z dużym niedosytem i chęcią ponownego doświadczania.
Ciepło, cieplej…ogrzej to sercem.
W swoim nieprzeciętnym brzmieniu(!!), ‘Marianna’ niesie tak bardzo ludzką temperaturę, że niezależnie od aury danego utworu, czujemy bijącą z niej naturalną bliskość, troskę i bezpieczeństwo. Oszałamiające wrażenie!
Inna sprawa, że ten album to istny labirynt tęsknoty, wypełniony po brzegi impulsami, które choć w minimalnym stopniu spowalniają tempo przemijania.
I nawet jeśli ta walka toczy się wyłącznie na płaszczyźnie pamięci to słuchając tej sesji nie mam żadnych wątpliwości, że stawką jest zatrzymanie każdej minionej sekundy.
Dużo świeżego powietrza jest na tym albumie.
To podmuch od strony nadziei, ewidentnie kierujący całość w przyszłość.
Wspomniane wcześniej kontrasty dotyczą także warstwy muzycznej, która potrafi mienić się nieprawdopodobnie hipnotycznymi barwami.
Trudno więc zamknąć to w jednym słowie.
Jazz.
Na pewno i bardzo mocno, ale…ten nieoczywisty, niecodzienny, wymykający się z licznych stref komfortu.
Muzyka na tym albumie potrafi zakłuć nowoczesnością zarówno w warstwie brzmieniowej jak i kompozycyjnej i są to naprawdę intrygujące momenty poszerzające zdecydowanie paletę odcieni ‘Marianny’.
Praktycznie każdy utwór ma w sobie pierwiastek przyjaznej niestandardowości, który uszlachetnia jego istotę.
I nie ma znaczenia czy jest to otwierający ‘Mr. KLX’, w którym riffowa potęga sąsiaduje na dotyk z niuansową, marzycielsko-ambientową lirycznością, neurotycznie rozedrgany ‘Stand Still My Dear’ czy wstrząsający swoją nieodwracalnością ‘Mints, Her Favorite’ albo transowo odrealniony ‘Inflorescence’…na całej swojej długości ‘Marianna’ zachwyca ożywczym, wielowątkowym, nasyconym tętniącą wrażliwością rezonansem.
To taka muzyka, która wkrada się do nas nienachalnie, ale bezpowrotnie.
Autentyczność budująca piękno takt po takcie…kumulacja niesamowitości,
które na ‘Mariannie’ są zasobem wprost niewyczerpywalnym.
Od chłodu wiatru po bursztyn zachodzącego słońca, od zadumy po zwątpienie…głos wolności, która, choć porywająca, nie zawsze przynosi ulgę.
Olbrzymia w tym zasługa muzyków, którzy swoją grą wykreowali nieprzeciętną głębię doznań. Gdy do głosu dochodzi pokora i intuicja, budzi się niewidzialne.
A to na ‘Mariannie’ jest najważniejsze.
Nie ma tu zbędnych popisów ani udowadniania swojego talentu…jest za to uduchowiona ulotność muskająca praktycznie każdą zagraną nutę.
Funkcjonowanie wszystkich instrumentów, pietyzm gry, dialogi, kurtuazja w ustępowaniu przestrzeni, ciekawość wspólnej drogi…mamy tu do czynienia z niespotykanie wysoką kulturą współtworzenia.
Efektem tego spójność i cudowna czytelność nowego wydawnictwa Trio Macieja Gołyźniaka.
Zbigniew Namysłowski to absolutna legenda polskiego i światowego jazzu.
Jego pojawienie się w utworze ‘Mr. KLX’ powinno być wystarczającą rekomendacją jednakże, moim zdaniem, ten album tego nie wymaga. Mogę sobie tylko wyobrazić jakim przeżyciem dla pozostałych muzyków była możliwość wspólnego grania z Mistrzem, ale bez trudu czuję też niebywałe uniesienie płynące ze wszystkich utworów, które stworzyły obraz ‘Marianny’. Obraz słyszany przez nas na tak wiele sposobów. I pamiętajmy, że to jedynie echo tego co Maciej Gołyźniak chciał nam opowiedzieć. Skrawki pamięci, którymi podzielił się, oddając tak naprawdę w cudze ręce to co ostatecznie najważniejsze – własne wspomnienia.
‘Marianna’.
Emocjonalne wyzwanie dla artysty i słuchacza.
Odwaga mówienia i słuchania.
Bycia tu i teraz a także…tu i tam.
Wielka rzecz o małych podróżach w czasie by pielęgnować to, z czym chcemy iść dalej.
Dla mnie, jedna z płyt roku.
Maciej Gołyźniak Trio, brawo!
Last modified: 2024-05-05