Zatracenie w czeluściach upalnej brazylijskiej nieważkości.
W niepamięci nocy kreującej niekończące się podróże pod prąd czasu i wbrew jakimkolwiek planom rodzi się spontaniczna bezwiedność dnia a wraz z nią uzgodniona zawczasu niewidzialność…wszystko po to, by umysł, działający przez cały czas na zwolnionych obrotach, zaakceptował każdą formę spełnienia.
Witalne wyładowania, które pozwalają przeżyć jak najwięcej następują jedno po drugim!
Burzliwa magia tropikalnego bytu, obfitującego w liczne uniesienia, po których jednak nie zostaje jakikolwiek ślad w pamięci…bo wszystko dzieje się tu zawsze na nowo i…od nowa.
Umysł topi się w niezliczonych ilościach bodźców po co więc rozpamiętywać cokolwiek skoro nic i tak się nie kończy?
Nienasycone duchy niesione gorącym wiatrem zerwały się oto z wodzy fantazji by rozpocząć śmiały rajd po krawędzi nieznanego.
Nauka idealnego balansu?
Tak. Tylko ona pozwoli utrzymać się na powierzchni tego hipnotycznie rozedrganego świata, mieniącego się oszałamiającą feerią neonowych barw, odsłaniających prawdziwe oblicze latynoskiego szaleństwa i zabawy.
Dzięki dźwiękom takim jak te, ono przetrwa jako wyraźne wspomnienie i będzie mogło być odtwarzane w dowolnym momencie w przyszłości.
By móc znów skoczyć w tę rozgrzaną pętlę zapomnienia.
Bije z tej sesji fala płomiennego natchnienia, które dosłownie uskrzydla każdą jej nutę, każdy szum, każdą niedoskonałość oryginalnych taśm, z których udało się finalnie zgrać ten materiał.
Szelesty, świsty, zagięcia taśmy, mikrosekundowe odcięcia częstotliwości…aż trudno wyobrazić sobie ten materiał bez tej słyszalnej ingerencji czasu.
Bez filtra, bez obsesji perfekcjonizmu…naturalne piękno wszystkich oblicz dźwięku.
Nieprzemijający czar przeszłości…naprawdę nie sposób nie dać się ponieść takiej cudownie niedzisiejszej finezji podminowanej dodatkowo tak wielką dawką autentyczności.
Właśnie dzięki niej, nieoczywiste, rozbudowane aranżacyjnie utwory nabierają niesamowitej, lekko uduchowionej, ale przede wszystkim, obłędnie soczystej aury.
Zbawienna nonszalancja.
Oczywiście słychać brazylijskie korzenie Marcosa Resende w rozbujaniu każdego zagranego taktu, ale jednocześnie jest w tym tyle elegancji i dbałości o detal, że wsłuchujemy się z najwyższą uwagą.
Nuta za myśl – oto kurs wymiany obowiązujący na tej płycie i w dużej mierze to dzięki niemu jej narracja jest tak bardzo pochłaniająca!
Spirytualna temperamentność.
Muzyka rozchodzi się po nas i napełnia specyficzną, nieco odrealniającą błogością, która dosłownie wylewa się z tego albumu. Nie ma znaczenia czy jest to ultrasensualne ‘My Heart’, zaskakująco uwodzicielskie ‘Praca de Alegria’ czy skoczno-pędzące ‘Nina Nenem’ – wszystkie kompozycje niosą w sobie niezwykle emocjonalny, ale pogodny ładunek, który ma tendencję do licznych mikrowybuchów poruszających naszą wrażliwość.
To bardzo zmysłowe i przyjazne odczucia…zwłaszcza gdy towarzyszy im duża dawka znieczulenia, którą ta muzyka ma w swoim DNA.
Odsłuch tej płyty działa jak najlepsze antidotum na skłębioną codzienność – już z pierwszymi nutami rozstępują się wszystkie zamglenia…choć, może to po prostu inna percepcja tej samej rzeczywistości, którą nabieramy w miarę podążania za Marcosem Resende i jego zespołem?
Stylistycznie mamy do czynienia z niezwykle barwnym kalejdoskopem, w którym wybrzmiewa tak wiele fascynacji, że aż trudno oderwać słuch i wzrok.
Kręcimy więc nim w najlepsze, napawając się każdym kolejnym odcieniem spoza ogólnie przyjętej palety kolorystycznej. Dzieje się to tak spontanicznie lekko, że nie zauważamy nawet, iż jesteśmy tak naprawdę daleko poza przewidywalnością.
Sami najprawdopodobniej byśmy tam nie dotarli – tak działa magia tego albumu.
Porywa, ale zawsze do miejsca, w którym możemy oddać się idyllicznej kontemplacji czegoś, co przynajmniej w trakcie obcowania z tą muzyką, istnieje.
Fusion, bossa nova, jazz, library music, samba, rock mieszające się niespiesznie, skąpane w cieple lampowych wzmacniaczy, szumiących efektów, analogowych i akustycznych instrumentów.
To właśnie stąd bije ta oszałamiająca nasze zmysły temperatura, która w połączeniu z czarującym groove o rytmice kołyszącej nasze serca, działa tak kojąco.
Ornamentowa subtelność.
W wielu momentach Resende nie stroni od wirtuozerskich popisów na instrumentach klawiszowych (głównie obłędne piano Fender Rhodes!), ale raczej takich metodycznych, podanych z niezwykłym wyczuciem aranżacyjnym i cierpliwością co tylko wzmacnia wysmakowany klimat, budowany zresztą konsekwentnie przez wszystkie partie instrumentalne.
‘Marcos Resende & Index’ to wyjątkowej urody płyta, która w bardzo delikatny sposób rezonuje opioidową częstotliwością.
Lekkość zamyślenia, której trzeba zawierzyć przed pierwszym akordem.
Z jednej strony porusza, unosi, ale zawsze do wyższego stanu upojenia…w którym odrywa, relaksuje i wycisza aż do mentalnej lewitacji.
A po wszystkim chce się więcej.
Więc zagraj to jeszcze raz Marcos, ale proszę, nie kończ.
Last modified: 2024-10-19