
Być może 1983…nie pamiętam dokładnie, byłem dużo za młody by zwracać uwagę na takie szczegóły. W sumie, byłem w wieku, w którym na dzieci mówiło się ‘mały’.
Na dobrą sprawę sam fakt, że znalazłem się na tym koncercie był już swoistym kuriozum. Pojawiłem się tam, najprawdopodobniej tylko dlatego, że nie mogłem zostać sam w domu.
Rodzice szli na koncert ze znajomą, Panią Krystyną, na którą u nas w domu mówiło się po prostu, ‘Pani Krysia’.
Aula UAM – znałem każdy centymetr tego miejsca, ale o tym przy innej okazji.
W tym dniu, liczyło się tylko jedno: do Poznania przyjechał osławiony duet Marek & Wacek, który już wtedy święcił triumfy na arenie międzynarodowej.
Koncert odbywał się wieczorem.
Sala wypełniona po brzegi…dzisiaj powiedzielibyśmy: sold out.
W powietrzu czuć było ekscytację – nawet mi ona się udzieliła – tak niewiele działo się w tamtych czasach, że takie wydarzenie było naprawdę czymś niezwykłym.
Na scenie dwa fortepiany.
Na publice gwar rozmów.
I wyszli – Marek Tomaszewski i Wacław Kisielewski.
Euforia, rzęsiste brawa…a przecież nawet nie zaczęli grać!
Pokłonili się i zasiedli do fortepianów.
Cisza.
Zaczęli grać.
Ich koncerty były swoistym ‘the best of’ ich twórczości zatem usłyszeliśmy głównie te kompozycje, które wyniosły ich na szczyt.
Grali, jak to oni, raz poważnie, raz szelmowsko, raz w totalnym transie i zapomnieniu – to było naprawdę zjawiskowe móc patrzeć na ich grę.
Widać było jak świetnie bawią się tym co robią, jak chętnie wchodzą w dialog i przekomarzają się, przerzucając akordy z jednej na drugą stronę fortepianów.
To mogło robić wrażenie…i robiło.
Publiczność co chwilę nagradzała ich występ rzęsistymi brawami, doceniając mistrzowskie zgranie duetu.
Aż nadszedł koniec.
Ukłonili się z niezwykła elegancją i zeszli ze sceny.
Publika nie poddała się, rzecz jasna, i wywołała Marka i Wacka ponownie na scenę.
Wrócili.
Marek zasiadł do swojego fortepianu a Wacek stanął przy swoim.
Nie usiadł.
Wyczekał aż ucichną brawa i okrzyki.
W Auli zapadła absolutna cisza.
I wtedy Wacek powiedział coś, co utkwiło we mnie na całe życie.
Noszę te słowa w sobie do dzisiaj i nosić będę aż do samego końca.
Jestem też pewien, że wtedy dotarło do mnie (choć powinienem wiedzieć to już znacznie wcześniej, ale o tym, jak już wspomniałem wyżej, przy innej okazji) jaką moc ma muzyka, jak bardzo potrafi zmieniać nasze umysły i rezonować energią, o której nie mieliśmy pojęcia.
I że potrafi być każdym niewypowiedzianym słowem i gestem.
Myślę też, że to właśnie wtedy, choć nawet nie znałem jeszcze ani języka angielskiego ani…jazzu, w moim sercu narodziło się Jazzmotional i dorastało te wszystkie lata aż do dzisiaj. Bo już niebawem zacznie się dziać…zarówno na tym profilu jak i poza nim.
To tak jakby w końcu uwierzyć w słowa sprzed dekad i pozwolić im prowadzić siebie dalej.
A Wacek powiedział:
“Na koniec zagramy dla Państwa utwór, który szczególnie w tym bardzo ciężkim czasie jaki mamy w Polsce, doda nam wszystkim sił i otuchy”.
I zagrali.
‘Polskie Drogi’.
Klasyk autorstwa Andrzeja Kurylewicza.
W mojej opinii, jeden z najpiękniejszych tematów filmowych jaki kiedykolwiek skomponowano.
Pamiętam łzy płynące po policzku mojej Mamy, Pani Krysi i ludzi wokoło.
Pamiętam, ponieważ rozglądałem się nie do końca rozumiejąc wtedy powagę tych słów, tej sytuacji i podniosłości tej chwili.
Był rok 1983!
Tak dużo ludzi płakało…
To był pierwszy koncert w moim życiu, na którym byłem.
Pierwszy i najważniejszy.
I pewnie teraz będzie jasne dlaczego czasem tu tyle słów w recenzjach, które dla Was przygotowuję.
Bo nie da się inaczej pisać o muzyce, która niesie w sobie tak mistyczną moc.
Marek & Wacek…dziękuję za tamten wieczór.
On trwa do dzisiaj.
ps.
bardzo chciałbym wymienić Autora tej fotografii, ale niestety, nigdzie nie znalazłem informacji.
Last modified: 2025-09-07