
Bliskie spotkanie z muzycznym kameleonem czyli gwarancja pościgu za słowami, które opiszą tę płytę. Dla wielu ten album jest po prostu kultowy. Trzeba przyznać jedno: tak w tamtych latach nie grał nikt na polskiej scenie jazzowej a na świecie niewielu.
Trzeba niewątpliwie sporych przeciągów mentalnych by dogonić rozumem to co usłyszymy. Dla mnie, ta muzyka to przede wszystkim fenomenalne lustro stanu ducha muzyków, którzy ją stworzyli.
Tego nie da się zagrać na zasadzie 'zagrajmy dzisiaj jak’. To tkwi w człowieku…te podziały, skale, rytmika i odwaga by zagrać to wszystko na jednym krążku.
Opłaciło się – po 51 latach 'Drifting Feather’ brzmi genialnie świeżo – na dobrą sprawę tak mógłby zagrać dzisiaj ktoś to mocno trzyma się awangardy jazzowej.
Całość zaczyna się od intrygującego hiszpańskiego akcentu – 'Malaguena’ brzmi cudownie ze swoimi zmianami temperatury ognia. Tytuł to nazwa odmiany tańca i ten utwór jest po prostu rytmicznie uzależniający – tu wszystko trzęsie się w posadach, ale jeśli dobrze się przysłuchamy to poza uwodzicielską hiszpańską nutą usłyszymy tu mocny eksperyment i to jest piękne w tej muzyce. Niczym w zapętlonym kalejdoskopie przewijają się solowe popisy muzyków. Solo na gitarze, puzon (!!), kastaniety – wszystkie te elementy grane na maniakalnie wręcz powtarzającej się linii kontrabasu oraz niespokojnej wiolonczeli wprowadzają totalnie transowy klimat, dzięki którym tytułowa Malaguena wydaje się nie mieć końca.
Wspomniany kalejdoskop jest nieco większy – kolejny utwór o pastiszowym tytule 'Intymne życie wuja Leona’ wprowadza lekko folkowy nastrój. Choć trzeba przyznać, że od samego początku muzycy konsekwentnie kontynuują hipnotyczny klimat – cały czas kontrabas z mozolnie odgrywanym pętla za pętlą podkładem gitary stanowi mocno wciągający podkład pod solowe popisy aż do chwili, w której całość zostaje niespodziewanie złamana motywem zwiastującym zmianę aury.
Muzycy postanowili puścić do nas gigantyczne oko w trzecim utworze 'Czy są świeże jaja, czyli na podwórku Pani Bronki’.
Wsi sielska, wsi jazzowa…tak mniej więcej zaczyna się ta kompozycja, ale później wchodzą na dobrze znane już obroty.
I choć nie do końca wiadomo czy to marsz czy to parada to pewne jest, że gdyby kręcić video do tego utworu, cały skład mógłby z powodzeniem grać jadąc na furmance. Ponownie świetny puzon i saksofon górują nad resztą instrumentów i trzeba przyznać, że ten swoisty pojedynek wypada tu wręcz znakomicie.
Strona B to ten moment na płycie, na który warto czekać. Bardzo warto. Od samego początku tytułowe 'Lotne piórko’ wciąga niesamowitością. Czuć idealnie, że ten utwór niesie zupełnie inne emocje. Wejście gitary akustycznej z saksofonem obezwładnia, to taka chwila gdy nuty zbliżają się niebezpiecznie blisko serca. Przepiękna opowieść na dwa głosy. Gdzieś z daleka przybywają te dźwięki, ale mają moc przebijania czasu więc nie ma sensu się przed tym bronić. I choć dalej kompozycja rozwija się wg sprawdzonego wcześniej schematu: tempo się rozkręca, dołączają pozostałe instrumenty, w tym fenomenalna 'rozmowa’ pomiędzy gitarą akustyczną a kontrabasem to już nic nie jest w stanie zmienić tego retrospektywnego, pełnego melancholii uniesienia.
’Drifting Feather’ to album całkowicie nietuzinkowy.
Nie dajcie się zwieść żartobliwym tytułom, pod tymi słowami rozciąga się wielka jazzowa głębia, która tu, w tym konkretnym przypadku, została przed nami odkryta przez absolutnie doskonałych muzyków, którzy, mam wrażenie, dotarli dokładnie tam gdzie chcieli się znaleźć. To brzmi zbyt dobrze by było przypadkową wycieczką.
Niewątpliwie trzeba się w tej podróży otworzyć na liczne zmiany szerokości i długości muzycznej, ale jeśli tego nie zrobicie to uwierzcie, będziecie stać w miejscu.
Last modified: 2024-03-24