Przebudzenie?
Raczej rozszczelnienie snu we śnie, w trakcie którego wpadamy do studni hipnozy bez otwierania oczu.
Wśród tych dźwięków gubimy się bez wyjątku, ale nikt nie odważy się rozbierać tego labiryntu na nuty pierwsze.
To jest konstrukcja nie do ruszenia. Tu nie da się wsunąć nawet obcej myśli, którą można by to wszystko rozsadzić od środka.
Tu nie ma środka.
Jest bliżej nieokreślona materia, która wciąga każdy artefakt w zasięgu dźwięku. Nie ma kierunków. W żadnej z chwil nie jesteśmy w stanie powiedzieć którędy do powierzchni…o ile ona w ogóle istnieje.
Nie da się określić nawet podstawowych parametrów życiowych tego z czym przyjdzie Wam się zmierzyć…
W pierwszym stadium ta muzyka żywi się ludzką ciekawością a w kolejnych każdą, nawet najdrobniejszą emocją, która zakiełkuje.
Za gęsto, za głęboko, za ciemno i przede wszystkim za daleko by wrócić…gdyby komuś przypadkiem udało się wyjść z tej zapętlonej i doskonale przemyślanej matni.
Niewiarygodny album SBB, który po ponad 4 dekadach ujrzał światło dzienne w formie płyty winylowej, będąc jedną z części poczwórnego wydawnictwa (GAD Records) dokumentującego nieprawdopodobne sesje zespołu dla Polskiego Radia Katowice w latach 1975-78.
Józef Skrzek, Jerzy Piotrowski i Apostolis Anthimos w formie płynnej, niewidzialnej dla ludzkiego oka, ale wyczuwalnej każdym możliwym zmysłem. Przestrzeń, która wykreowali na tej płycie zatrważa nieodgadnionym echem.
Natychmiast wyczuwamy, że do jakiejkolwiek granicy niezwykle daleko.
Otwierający 'Marsz Galerników’ jest niczym innym aniżeli pasażem do wewnątrz. Transowy od pierwszego taktu, bezszelestnie podstępny w swojej aurze…idealne narzędzie do oszałamiania. Oszczędnie, minimalistycznie, ale z niesamowitą ilością doznań odbijających się wzajemnie od siebie.
Tu miesza się fascynacja ze strachem i to pierwsze zdecydowanie góruje, ponieważ nie da się nie zaglądać coraz głębiej gdy dobiegają nas takie dźwięki.
Miarowy, metodyczny rytm wokół którego wiją się pogłosy wokali, gitar i różnego rodzaju odgłosów ambientu.
Nawet nie wiemy kiedy za nami zrobiło się ciemno..
A wtedy finalnie całość przełamuje się i wyrywa do przodu.
Najpierw mocno spastycznie, głównie za sprawą zagęszczonej, połamanej rytmiki, ale po chwili wyłania się SBB, które tak dobrze znamy…ciężki syntezatorowy podkład, na którym gitara prowadzi główną narrację a całość na niezwykle masywnej partii bębnów.
Drugi na płycie 'Pater’ to kwintesencja cierpliwości w budowaniu paraliżującego klimatu. Pasywny do granic wytrzymałości jakby próbował utrzymać wyrywającą się moc na uwięzi. Ponownie, trudno znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia. Hipnotyczne impulsy rozchodzą się koliście zataczając kręgi wokół nas – witajcie w epicentrum niebytu – tędy właśnie prześlizgniemy się do kolejnej warstwy, która pochłania każdy moment słabości.
’Przebudzenie’ zaczyna się od piasku w oczach.
Brniemy na oślep pomiędzy niekończącymi się aberracjami dźwiękowymi.
Echo echa wraca zanim zdążymy się przygotować na odbiór tych wszystkich częstotliwości, to znacznie niżej aniżeli dudnienie ludzkiego serca. Istota niepokoju o zapachu nieskończoności, stały szum, w którym jakimś cudem muzycy odnaleźli się by zaatakować z potrójną mocą. Ściana pozornego chaosu jest znacznie bardziej skupiona niż mogłoby się wydawać i zaczyna się powoli, ale zdecydowanie przesuwać w naszym kierunku spychając nas coraz niżej.
W kłębach obłędu generowanych za pomocą flangera toniemy, ale to stan przejściowy – kompozycja nagle wystrzeliwuje jakbyśmy się przebudzili.
Atonalna rzeczywistość otwiera się przed nami w całej rozciągłości. Mamy chwilę by zebrać myśli zanim zostaną one wydrenowane z nas na ostatnim etapie tej podróży.
Jedyny utwór na stronie B, zamykający album 'Na ten czas’ zaczyna się głębiej od miejsca, w którym wybrzmiało ostatnie echo strony A.
Gdzie zatem podział się ten czas i przestrzeń pomiędzy?
Na to pytanie trudno znaleźć odpowiedź na tej płycie.
Ta kompozycja jest kumulacją wszystkiego co usłyszeliśmy do tej pory.
Mega dawką każdego bodźca, który w nas uderzył.
22 minuty, w trakcie których dociera do nas, że strona A była 'jedynie’ portalem do miejsca, z którego te impulsy były wysyłane.
Trans narasta z każdą sekundą, mieszają się płaszczyzny czasowe, w których trudno odnaleźć jakąkolwiek drogę.
Wszystko wiruje dookoła i ma zaokrąglone krawędzie by niczego nie można było się chwycić…i choć na chwilę zatrzymać.
Mniej więcej w 15 minucie zaczyna się robić naprawdę okultystycznie. Świdrujący riff i obłąkane solo gitary, dublujący bas oraz wszelkiego rodzaju przydźwięki, akcenty pojawiają się wprowadzając razem z bębnami atmosferę końca, który finalnie dokona się wśród misternie wyrzeźbionych ostatnich tchnień zarówno wokalu jak i instrumentów. Co za zamknięcie!
Nieczęsto zdarza się by muzyka tak obezwładniała.
’Przebudzenie’ to album, który nie ma konkurencji.
To zapis czegoś tak unikalnego, że nie ma sensu szukać wstecz. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem te utwory dotarło do mnie za to jak wiele współczesne gatunki muzyczne zawdzięczają SBB. Na tej jednej płycie pojawiają się riffy, zagrywki, pomysły, które można usłyszeć w niejednej produkcji zrealizowanej w kolejnych dekadach po tej sesji nagraniowej.
Czy Skrzek, Piotrowski i Anthimos wyprzedzili tą muzyką swoją epokę?
Oni do dzisiaj są przed nami!
Absolutnie ponadczasowe dzieło, w którym cały czas dochodzi do wyładowań.
A po każdym z nich te dźwięki oddalają się o kolejne długości wyobraźni.
Trudno goni się kogoś kto ściga się sam ze sobą.
Last modified: 2024-04-04