To jest ta noc. Choć nic nie jest pewne.
Witkacy napisał 'Narkotyki. Niemyte dusze’ w 1932 roku a 54 lata później echo dociera z niespotykana mocą.
Pętla czasu zawraca i ma się okazać się kto faktycznie zna drogę do wyjścia ewakuacyjnego na pamięć.
Oto jest rok 1986 i Tomasz Stańko z Markiem Walczewskim, Apostolis Anthimos, Witold Szczurek, Tadeusz Sudnik, Zbigniew Brysiak, Andrzej Przybielski i Janusz Skowron prezentują ich muzyczno-słowne uderzenie. Psychoaktywna materia dźwiękowa, która rezonuje nawet bez pomocy gramofonowej igły.
Trzymając w rękach ten album czujesz jego drgania.
Tam chaos trwa bez końca.
Podjąć się zagrania tego co grało w duszy Witkacego po zażyciu narkotyków? Oto album, którego jeśli nie słyszeliście wcześniej to wyrażenie 'jazzowa awangarda’ może Wam być naprawdę obce.
Niepowtarzalny? Nieprawdopodobny? Nieziemski? Niebezpieczny?
Można tak wyliczać bez końca. Tu nie ma złych odpowiedzi.
Ustalmy jedno od początku: tego ładunku nie da się rozbroić.
Tu wybuch jest po prostu nieunikniony.
A wszystko zaczyna się w miarę 'spokojnie’.
Czuć od początku, że będzie się działo, ale nic nie zwiastuje tego co nadejdzie. Pojawia się charakterystyczna trąbka, sporo eksperymentów elektronicznych, instrumentów perkusyjnych, napięcie rośnie naprawdę powoli, ale od tej chwili tlen jest wysysany w sposób ciągły…aż do końca.
Więc pamiętajcie o naprawdę głębokim oddechu, później zaciągniecie się już tylko tym co wam podadzą muzycy.
Drugi utwór nie pozostawia żadnych złudzeń, wjeżdżamy z rozpędem w świat Witkacego. Świat niepoliczalnych istnień, nieobliczalnych decyzji i niekończących się stanów mentalnej arytmii. I nawet jeśli serce zwalnia na chwilę to tylko po to by nabrać rozpędu do dalszego pędu. Potrzebna jest naprawdę mocna kondycja by dotrzymać kroku muzykom.
Ten spektakl szaleństwa zdaje się nie mieć końca.
Tu nie ma granic ani obietnic horyzontu.
Tkwimy w materii, która gęstnieje z każdą chwilą i jeśli potrzeba idealnego wzoru na muzyczną klaustrofobię to ten album powinien być wysłany do Międzynarodowego Biura Miar i Wag w Sevres.
’Peyotl’ jest podzielony na dwie zasadnicze części: 'Wizje cz.I’ i 'Wizje cz.II’. Trudno powiedzieć, która z nich zatapia bardziej. Naturalny instynkt przetrwania podpowiada, że po pierwszej nie może być już ciężej, ale…druga wciąga jeszcze szybciej. Bezceremonialnie, bez pytania, bez ostrzeżenia.
Mózg tej płyty przypomina koniec programu w telewizorze. Patrzysz nieruchomo w migające paski tak długo aż zaczynasz czytać między nimi treść i pochłaniać transmisję opętania.
Nie wiem czy istnieje drugie tak sugestywne dzieło w polskiej muzyce. Jazzowej na pewno nie, ale tez i jazz został daleko z tyłu na tym albumie.
Całość kończy się małym wytchnieniem w postaci 'Hej!’, ale to antidotum jest podane już pro forma…zniszczenia dokonane.
Stańko postanowił podejść do krawędzi otchłani, spojrzeć w dół a następnie przechadzać się w tę i z powrotem.
Muzycznie, jest to materiał, którego nie da się zapomnieć.
Wszyscy uczestnicy tego misterium weszli na poziom nieśmiertelności. To co zagrali będzie im zapamiętane na zawsze i trudno o lepszą próbę narracji czegoś tak skomplikowanego.
Nie da się tej muzyki rozbić na atomy, ale partie Stańki, Antymosa, Szczurka, Skowrona i Sudnika (legendarny reżyser dźwięki w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia) po prostu powalają.
Tu mamy do czynienia z nawałnicą kontrolowanej psychodelii.
To forma ograniczona jedynie wyobraźnią słuchacza.
Nie ma jednej ścieżki przez to muzyczne inferno więc nawet nie próbujcie otwierać oczu.
Niewybaczalnym byłoby nie posłuchać, ale trzymajcie cały czas rękę na pulsie i nie spuszczajcie oczu z drzwi awaryjnych.
Last modified: 2024-03-25