
Od samego początku chodziło o przekraczanie granic.
Niekoniecznie tych dobrze znanych Tobie i przebiegających w zasięgu Twojego pojmowania.
Kiedy umysł płatał pierwsze figle w roztańczonych promieniach nowo wschodzącego słońca…gdzieś pod nieuwagę Twojego starego cienia zaczęły stopniowo przesuwać się surowe limity tego, co w przyszłości będzie mogła przyjąć re-formującą się wrażliwość.
Gdyby ktoś wtedy powiedział Ci jak będzie…nie byłoby żadnej zgody na taki bieg wydarzeń. Bo najtrudniej dać się ponieść poza częstotliwość własnego serca.
Po co odkrywać nowe, skoro wszystkie reguły są na wyciągnięcie ręki?
A przecież w ogóle nie było istotne jak daleko masz do własnego horyzontu!
On i tak był jedynie portalem do wszystkiego co miało się później wydarzyć.
Niewidzialna linia, otaczająca Cię z każdej strony nagle pękła na tysiące strzępów jakby rozerwał ją ładunek kumulującej się od pokoleń siły.
Niewidzialna, ale jakże dobrze wyczuwalna i…hamująca.
Całkiem możliwe, że to właśnie Ty będziesz początkiem w swoim rodzie…zalążkiem nowego życia, w którym podmuch dźwięku potrafi definiować kierunek jego biegu.
Niespotykane wcześniej istnienie w transie, w którym inspiracje jutra czerpie się z najczystszej esencji żywiołów, o których nikt dotąd nie mówił głośno.
A teraz, ten narastający energetyczny strumień, który niesiesz w sobie, tnie każdą przeszkodę, uświadamiając przy okazji jak wątłe tak naprawdę to były konstrukcje…
Nowy rytm, nowe kolory, zapachy i dźwięk harmonizującego się przed Tobą wszechświata…oto zaskakująca rzeczywistość, na którą do wczoraj jedyną reakcją było wzruszenie ramion.
A dzisiaj, ten ruch wywołuje podmuch, od którego znikają wszystkie przesądy, uprzedzenia i co najważniejsze, wieczny brak odwagi by sprawdzić prawdziwość tych słów.
Być może właśnie potrzeba było takich wstrząsów, by bezgranicznie uwierzyć, że wiją się wokół nas pasma mocy, z których wolno nam korzystać do woli.
One nie są czyjąkolwiek własnością..ich obecność zawdzięczamy tym, którzy potrafią je emitować i bezinteresownie podawać dalej.
A to nie jest proste!
Ten łańcuch otwartości, intencji i szczerości zawsze ma swój początek i koniec i właśnie te miejsca łączenia są najbardziej podatne na aberracje…ludzkiej natury.
Bo na stykach tych dwóch światów stoją tylko, i aż, ludzie.
Ci, którzy potrafią przekazywać i ci, którzy dopiero uczą się brać.
Ten duchowy i niezwykle kruchy proces jest zagrożony z tej drugiej strony – coś co ma być otwarciem kolejnego kanału energetycznego szybko może okazać się jego domknięciem…bo brać z rozwagą też nie zawsze jest łatwo..
Dlatego tak ważnym jest by zdążyć na czas rozpoznać tych ludzi, ten najwłaściwszy moment i razem zanurzyć się całkowicie w materii, która łączy te wszystkie ogniwa.
I pozostać w niej do chwili gdy minie uczucie pierwszego, wewnętrznego wstydu oraz zakłopotania a pojawi chęć wędrówki w głąb.
Dalej będzie jeszcze trudniej, ale za to…bez powrotu.
‘Live Spirit I’ to dwupłytowy zapis kształtowania się właśnie takiego strumienia energii i świadomości. Na żywo, na naszych oczach, w naszych uszach…gdzieś wewnątrz, głęboko w miejscach, których być może nawet nie czuliśmy do tej pory.
Mentalne zakwasy, pojawiające się po odsłuchu tych dźwięków są naturalną reakcją pokazującą najlepiej, jak wiele neuronów zostało właśnie obudzonych do życia.
Dokładnie tak działa ta muzyka.
Elektryczne nuty kreują wyładowania a te reanimują w nas istotę, która tak naprawdę od zawsze była w nas, ale z rozmaitych przyczyn często ukrywała się w cieniu codzienności. Aż do teraz.
Ten album jest chwilą nagości emocjonalnej.
Długiej i krępującej…do bólu zaciśniętych powiek, za którymi toczy się nieprawdopodobna walka o poukładanie chaosu myśli w zupełnie nowy sposób.
Zapewne każdy poczuje to inaczej, ale nikogo to nie ominie.
A już na pewno wszyscy bezbłędnie rozpoznają moment błogiej równowagi.
To swoista nagroda, którą każdy odbiera we właściwym dla siebie czasie.
Nagle dociera do nas, że to samoistne otwarcie dłoni, by pozwolić im puścić każdy ciężar trzymający w balastowym schemacie, nie jest aktem mechanicznym…to impuls, który wydostał się z serca, bez autocenzury umysłu, i wyłączył wszystkie systemy zabezpieczeń.
W-s-z-y-s-t-k-i-e.
Wbrew pozorom, nie stajemy się nagle bezbronni..wręcz przeciwnie, teraz dopiero nabieramy mocy, dzięki której widzimy i czujemy wszystko ostrzej, jaśniej i przede wszystkim w niespotykany dotąd sposób.
To już nie jest zabawa z wyobraźnią…stopniowo oswajamy się z faktem, że dźwięki mają tak bardzo fizycznie wyrazisty zapach, że mienią się kolorami a ich smak pojawia się co chwilę w ustach.
Dzięki najnowszej płycie Wojtek Mazolewski Quintet , synestezja staje się pożądanym efektem ubocznym…wchodzimy na wyższy poziom doświadczania, pozwalający zagłębić się w każdą zagraną nutę, odkryć jej najdrobniejsze walory, sens i określić wpływ na nasze funkcjonowanie. Proces początkowo niezwykle detaliczny, wymagający od słuchacza dużego skupienia, ale ostatecznie zapewniający maksymalne doznania…co de facto stanowi o wyjątkowo starannie przemyślanej taktyce ‘Live Spirit I’.
Obserwuję WMQ od długiego czasu – zarówno w wersji na żywo jak i studyjnej.
Oni nie wskazują autorytarnie jedynej drogi przez to nowe dla wielu uniwersum – stawiają raczej na miękką obecność, współdzielenie przestrzeni i stopniowe zagęszczanie emocjonalne.
Od pierwszych taktów, to wydawnictwo karmi nas niezwykle kaloryczną aurą, która z biegiem płyty staje się źródłem wszystkich natchnień. Trudno oprzeć się temu co dzieje się na scenie….nawet jeśli słuchamy tego wyłącznie z płyty.
Bo ta płyta kreuje scenę!
I to jest właśnie największa wartość ‘Spirit Live I’ – czy byliśmy na koncercie czy nie, dostajemy niesamowicie aktywną wiązkę energii, która cały czas podtrzymuje w nas ten euforyczno-hipnotyczny stan.
Jeżeli ktoś miał okazję usłyszeć w ostatnim czasie ten skład w wersji na żywo będzie dokładnie wiedzieć o czym piszę.
Trudno czasem przenieść coś tak ulotnego a jednocześnie ekspresyjnego poza salę koncertową…tętno scenicznego szaleństwa i odrealnienia.
A jednak udało się. Bezkompromisowo.
Nie ma znaczenia czy jest to szamańskie ‘Live Spirit’, kontemplacyjne ‘Air’, rozwibrowane do do utraty łez ‘Sun’ czy kalejdoskopowo transformujące ‘The Art of Joy’ – bez wyjątku, każdy zarejestrowany w ramach tego koncertu utwór pulsuje dynamiką, która udziela nam się w dotykowy sposób podczas odsłuchu.
Drżymy. Każdy w swojej unikalnej częstotliwości.
Wydanie tego albumu jest niezwykle ważne, ponieważ pozwala jeszcze lepiej zrozumieć fenomen metafizycznych podróży, do których jesteśmy zapraszani przez muzyków Kwintetu. Czasem wrażenia podczas koncertu potrafią być tak obezwładniające, że tracimy rozdzielczość tego co i skąd do nas dociera.
Poddajemy się falom dźwiękowym i w oszołomieniu dajemy im siebie nieść aż do samego końca. Przy czym koniec w przypadku tego materiału jest tak naprawdę inicjacją…pamiętajmy.
Słuchając ‘Spirit Live I’ możemy za to bez końca odtwarzać to, co tak naprawdę nam się przytrafia za sprawą tej muzyki…wsłuchać uważnie w rytmikę duchowego upojenia i zrozumieć, że to nie jest brzmienie konwenansów, że tu wszystko wypada i każda reakcja jest właściwa…o ile prowadzi do szczerej troski o swoje wewnętrzne ‘ja’.
Pamiętam gdy WMQ grali ‘Sun’..pamiętam to bardzo dokładnie, ponieważ nie potrafiłem opanować wilgotnych oczu gdy wpadli w spiralny amok freejazzowego transu w drugiej części tego nieprawdopodobnego utworu.
Patrzyłem na każdego z nich i docierało do mnie, że oto przed nami, wiją się w konwulsjach artyzmu ludzie, którzy niczego już nie kalkulują…wchodzą w kolejne stany energetyczne, gorączkowo przeciskając się między tnącymi powietrze nutami by dotrzeć do miejsca, w którym my na nich czekaliśmy.
To jest ta druga strona, o której wspominałem na początku.
Włączam ‘Spirit Live I’ i natychmiast wracam do tamtej chwili.
Bogatszy o całą tę podróż, ale wciąż gotowy na nieskończoną ilość powtórzeń.
Taki właśnie jest Wojtek Mazolewski Quintet na żywo.
Podium płyt 2025, bez cienia wątpliwości.
Last modified: 2025-09-08