Jeden z najbardziej niesamowitych, przeszywających początków płyty jakie słyszałem. Odrealnione, rezonujące w sercu dźwięki basu Krzysztof Ścierański w utworze 'Zmęczenie’ wprowadzają zamgloną, rozedrganą aurę, którą potęgują dołączające do tej mistrzowsko budowanej iluzji pozostałe instrumenty.
Ten album nie mógł się lepiej zaczynać.
Wielka sztuka tak oszczędnymi dźwiękami osaczyć słuchacza takim chłodem. Chłodem osamotnienia, rezygnacji i mimo, iż finalnie klimat utworu nabiera nieco rumieńców to jednak do końca pozostajemy ze specyficznym posmakiem w ustach. Nieprawdopodobny utwór, który nieodwołalnie wprowadza w atmosferę całego albumu. Zbigniew Lewandowski, wybitny perkusista wie jak dopowiadać takie historie, jego akcenty na talerzach oraz rwane, ale bardzo czujne i delikatne granie potrajają doznania.
A przecież kolejny utwór, 'Szkice Jesienne’ podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej. Od pierwszego taktu znów napływają dźwięki z innego zakresu. Napięcie rośnie. Instrumenty dęte, które tu słychać niemalże od początku są najzwyczajniej w świecie zagrane na poziomie mistrzowskim. Tu klimat został im podporządkowany
i nie wiem nawet czy znalazłby się ktoś kto lepiej zagrałby tę przejmującą partię trąbki zaczynającą ten utwór.
Wejście Zbigniewa Lewandowskiego ponownie z ogromnym wyczuciem – tak w utwór wchodzi perkusista, który z racji autorskiej płyty mógłby popisywać się indywidualnym talentem co chwilę
a jednak skupia się na konsekwentnym i przede wszystkim wspólnym kreowaniu nieprawdopodobnego nastroju.
Ta muzyka niesie w sobie ogromną tajemnicę i niebywałą przyjemnością jest jej odkrywanie. Żaden odsłuch nie jest ostatnim, te dźwięki rodzą się za każdym razem na nowo zaskakując swoją głębią i wielowymiarowością.
Jest na tej płycie bardzo specjalny, moim zdaniem, moment.
To utwór 'Plagiat Blues’. Zastanawiam się czy David Lynch słyszał kiedykolwiek to nagranie, ponieważ brzmi jak wymarzony soundtrack pod jeden z Jego obrazów.
To istne studium budowania hipnozy.
Trans, który unosi się nad tymi dźwiękami jest nie do przełknięcia na raz. W jego oparach majaczą zarysy muzyków, którzy w sobie tylko znany sposób odnaleźli się w fenomenalnym wręcz zgraniu i wyczuciu.
Kapłański, kultowy, rytualny wręcz psychodeliczny ciąg nut zapisanych z tak urojoną precyzją, że nie ma tam ani jednej częstotliwości, która nie działałaby na słuchacza.
Z całą pewnością, takich utworów nie powinno się grać na żywo.
Ten album jest muzyczną, kompozytorską, aranżacyjną
i wykonawczą maestrią. Suma talentów poszczególnych muzyków nie zawsze jest fundamentem, na którym można stawiać takie dzieła, ale tutaj wszyscy grają tak jakby nic innego nigdy nie grali.
Zagarniasz te wszystkie dźwięki co do jednego dla siebie by nigdy nie zabrakło.
Płyta-opium, którą nie chcesz się dzielić.
Last modified: 2024-03-22