Album pomnik. Moim zdaniem, najlepszy.
Zbigniew Wodecki to jeden z tych nielicznych artystów, którzy grając muzykę szeroko rozumianą jako rozrywkową mógłby z powodzeniem odnaleźć się w dowolnym gatunku muzycznym.
Do dziś rezonuje we mnie wywiad, w którym Wodecki opowiada o legendarnym skrzypku jazzowym, Zbigniewie Seifercie.
Mówił o nim z podziwem, ponieważ sam był po prostu wybitnym instrumentalistą i doskonale czuł magię tych, którzy go inspirowali. Nie ma potrzeby tłumaczyć talentów Wodeckiego, kto ma w sobie choć odrobinę wrażliwości muzycznej wyczuje natychmiast o jakim poziomie artystycznym mowa, ale rozkładając ten album na mikronuty jawi się on jako arcydzieło kompozycyjno – aranżacyjno – wykonawcze.
Jest tu tyle jakości, że nic dziwnego, iż pierwsza po ponad 41 latach reedycja tej płyty cieszyła się ogromnym zainteresowaniem a Wodecki Twist Festiwal bije rekordy popularności.
Wreszcie, wspomnijmy także o niesamowitym projekcie z Mitch & Mitch , który zaowocował ponownym nagraniem właśnie tego albumu w nowych aranżacjach…o tym jednak będzie szerzej niebawem. Wszystkie te znaki wskazują jasno na absolutny geniusz Wodeckiego, który jak dla mnie był artystą z niepowtarzalną gracją i naturalną lekkością.
Co chwilę pojawia się w tych wszystkich poniższych postach smutna refleksja, że mało kto dzisiaj gra w taki czy inny sposób, ale niestety, w większości pojawiają się tu wydawnictwa z głębokiej przeszłości a wówczas naprawdę grano inaczej.
I tak, powiem to na głos: lepiej.
Przede wszystkim trzeba było umieć grać – poziom wykonawczy był zdecydowanie wyższy choć oczywiście nie chcę tu generalizować.
W przypadku tego materiału olbrzymia zasługa oczywiście Orkiestry Wojciecha Trzcińskiego, która odpowiada za większość partii instrumentalnych a także samego jej lidera, który wspólnie z Wodeckim napisał kilka utworów.
Warto wspomnieć, iż współautorów było więcej – wszystkie kompozycje zostały napisane w duetach, w większości ze Zbigniewem Wodeckim.
Debiutancka płyta była już tyle razy analizowana i opisywana, że nie ma sensu po raz kolejny dokonywać odkrycia tego co już dawno zostało stwierdzone.
Mogę zatem pisać o emocjach a tych na tym albumie nie brakuje. Ta sesja nagraniowa ma w sobie kilka utworów, które w moim odczuciu mogłyby być lekcją komponowania i aranżacji.
’Rzuć to wszystko co złe’ – pomijając ponadczasowy przekaz, wsłuchajcie się w szczegóły. Prawdziwa elegancja wykonania, niesamowite wyczucie w poszczególnych partiach instrumentalnych – to jest niesamowicie spójne granie, w którym wokal Wodeckiego jest w każdym takcie uzupełniany i wspierany.
Tu każda nuta została zagrana by eksponować lidera tej sesji a jednocześnie nic nie zostało zakryte głosem dlatego możemy zachwycać się tym jak to wszystko ze sobą współgra.
’Wieczór już’ – kolejny przykład świetnej realizacji z wykorzystaniem składu orkiestrowego. Poszczególne instrumenty włączają się w tak miękki sposób, że ma się wrażenie jakby wypływały jedne z drugich. Kontrola rozbudowanego instrumentarium zawsze jest wyzwaniem w takich projektach i tutaj jest ona wręcz perfekcyjna.
Nie znaczy to, że muzycy orkiestry nie maja przestrzeni by zagrać
w otwarty, kreatywny sposób – słychać wyraźnie, że piano elektryczne przez cały utwór praktycznie gra solo co w ogóle nie zakłóca partii Wodeckiego.
’Dziewczyna z konwaliami’ – w tym miejscu warto wspomnieć,
że poza Orkiestrą Wojciecha Trzcińskiego w nagraniach wzięły też legendarne Alibabki, których partie wokalne są niesamowitymi ozdobnikami na tej płycie. Wprowadzają olbrzymią dawkę nostalgii, która rośnie proporcjonalnie do upływu kolejnych lat.
Głosy Alibabek doskonale uzupełniają linie Wodeckiego, potęgując wszechobecną w jego głosie delikatność.
’Panny mego dziadka’ to już wyższa szkoła jazdy lat 70’tych – posłuchajcie tych wokali!
Smakują odrobinę hipnotycznie, prawda?
To jak Wodecki zaśpiewał w tym utworze jest nieprawdopodobnie wciągające.
Całość, także dzięki transowo zapętlonej grze Orkiestry, buja mocno ponad obłokami codzienności. Ta kompozycja pokazuje najlepiej to o czym pisałem na początku, Wodecki brzmiał tak jak sobie sam wymyślił.
Jego kreatywność nie stawiała mu żadnych barier.
Zaciągnijcie się, działa i to nieźle.
I na koniec utwór, który uważam za najlepszy w dorobku Zbigniewa Wodeckiego – 'Pieśń ciszy’.
Przejmująco zapadnięty.
Nie tylko na tle tego albumu, ale także i całej twórczości artysty.
Od pierwszego dźwięku elektrycznego piana, przez lirycznie zapłakane smyki po śpiew Wodeckiego, w którym jest zarówno niewiarygodny ładunek melancholii jak i nadziei.
W zwrotkach potrafi zapachnieć nieodwracalnością by już w refrenie, wspólnie z Alibabkami, płynnie przejść do kojącej bliskości.
Właśnie kontrasty budują niepowtarzalną aurę tego utworu, który raz tonie w gęstej mgle by dać za chwilę życie przebijającym się promieniom światła. Poruszające partie piano Fender Rhodes i trąbki (!) w tym utworze zapadają na długo w pamięci.
Album, od którego 4 dekady temu wszystko w karierze Wodeckiego zaczęło się na dobre .
Album, który 4 dekady później otwiera nowe horyzonty wielu muzykom inspirując ich do wielokrotnych podróży w czasie.
A to wszystko dlatego, że Zbigniew Wodecki zostawił na nim wszystko to co niósł ze sobą przez życie i za co szanowaliśmy go tak bardzo jako człowieka i muzyka.
Macie to wszystko w zasięgu serca.
Warto czasem odważyć się wsłuchać w jego rytm.
Last modified: 2024-03-24