Obwiednia zimna.
Szarość świata o poranku widziana przez mikroszczeliny oszronionych szyb.
Kikuty samotnych drzew wbitych w serce lodowatego labiryntu pilnują by czas stał mrozem w miejscu.
Zapach czarnych słupów ciepła roztańczonych w apokaliptycznym transie na horyzoncie miast spowitych w bezgranicznej bieli.
Czas na minusie.
Czas zlewający się w jeden powolny strumień definitywnego odosobnienia gdzieś między widmem dnia i nocy…gdzieś za niewidzialną ścianą chłodu.
Hipnoza wyziębionej identyczności napędzana dodatkowo trwałym defektem światłocienia maluje rzeczywistość, którą każdy z nas przywołuje z innej części pamięci.
Zima stulecia.
W końcu ktoś ruszył jej naprzeciw.
Cała wstecz, byle do przodu.
Sił starczyło na tyle by wrócić z jedną historią, ale za to taką, która ma dziesiątki wariantów więc…każdy znajdzie tu swoją zimę stulecia.
I to jest najważniejsza informacja zanim zacznie się odsłuch.
Jedni skończą w 1987, inni głębiej, w 1978, a część dotrze nawet do 1962…
W tej śnieżycy nie ma złych ścieżek…bo wszystkie są nowe.
Najniższy pokłon składam Latarnik (syntezatory, fortepian) i Cancer G (bębny) za kreację tak otwartego, sugestywnego dzieła, które raz otwarte, nie domknie się już nigdy. Na tej płycie śnieg sypie codziennie, lód pięciolinii nieustannie pęka pod naporem zmrożonych nut a zawieja czyni ten mikroświat niemożliwym do odkrycia w pełni. A mimo to, wracamy tam by za każdym razem zobaczyć coś nowego, coś co być może wyłoni się z chłodu wyobraźni i wskaże kolejną drogę…nawet jeśli trzeba będzie zawrócić w połowie.
‘Zima stulecia’ to modelowy przykład przyporządkowania dźwięku wizji.
Konsekwencja tej kreacji jest wręcz oszałamiająca. Praktycznie od pierwszego utworu zapominamy tak naprawdę o miejscu, w którym się znajdujemy.
Ta płyta to portal do światów zaprzeszłych, w których niczym, nomen-omen, w kuli śnieżnej wydarzenia kaskadują jedno za drugim tworząc historie lodem pisane.
Historie ludzi, miejsc i życia w realiach tak zapomnianych jak…te prawdziwe zimy.
Tego nie da się słuchać z odległości – by doświadczyć tej narracyjnej maestrii w pełni, trzeba po prostu wyjść ze strefy komfortu, rozciąć otulający płaszcz dziejów i wejść prosto do epicentrum zimna.
Warunki niecodzienne dla ludzkiej imaginacji więc nikt nie ruszy Wam na ratunek, pamiętajcie o tym.
‘Nadeszła zima’
Wybudzanie duchów w rytm spadających pierwszych śnieżynek. Jest błogo, czarująco i tajemniczo. To pierwsze z wielu zderzeń miękkości syntezatorów z chłodem bębnów, które idealnie zapowiadają nadchodzące zmiany klimatu.
Póki co jednak, nieskazitelnie bezpieczne dźwięki szepczą bajki dla dorosłych o śniegu, który padał i padał…
‘Odśnieżanie’
To musiało wydarzyć się w nocy…w przeciwnym razie nie byłoby takiego poranka.
Inna rzeczywistość, zasypana po brzegi oczekiwań…zimna biel tego utworu jest idealnym preludium do tego co się wydarzy.
‘Kruszące się’, nieco lo-fi brzmienie bębnów nieprawdopodobnie działa na zmysły tworząc upojnie niebezpieczną, notorycznie pękającą taflę dla niezwykłego motywu syntezatorowego, który dociera do nas z głębokich lat osiemdziesiątych.
To mogłaby być czołówka któregokolwiek z programów tamtej epoki, ale dźwięki utknęły w okowach zimy…
Warto już w tym miejscu zwrócić uwagę na dobór brzmień
i aranżację wszystkich partii bębnów – ludzka maszyna perkusyjna, chciałoby się rzec.
Dla mnie rewelacyjny zabieg stylistyczny, który nieprawdopodobnie urealnia historyczną spuściznę całej opowieści.
‘Lawina’
Trans sunący prosto na nas.
Pierwotna, przebijająca się przez każdą przeszkodę rytmika, która hipnotyzuje prostotą skojarzeniową. Arpeggia, pady , cięte leady i wszelkiego rodzaju artefakty syntezatorowe odrealniają wzbudzając uzasadniony kwaśny niepokój.
Jest niespokojnie, alarmująco, ale nadal działa fenomen narracyjny – to wszystko jest tak opowiedziane, że nie robimy ani kroku w tył.
‘Minus 10 C’ / ‘Minus 30C’
Dyptyk o odrętwiałej nieodwracalności.
Podniosła, ale złowieszcza w tonalności aura zwiastuje nadejście czasu wyzwań.
Dźwiękowe studium postępującego wychłodzenia zbudowane w dużej mierze na przytłaczającym ambiencie fortepianu i syntezatorowych padów/efektów granych na wciągająco jednostajnej, napierającej partii bębnów.
Niesamowicie iluzyjny moment na płycie!
‘Ostatnia taka zima’
Kulminacja. Zdecydowanie najbardziej katastroficzny epizod ‘Zimy Stulecia’.
Posępna mechanika gęstniejących opadów…jak dla mnie, śniegu z deszczem.
Jest naprawdę zatrważająco.
Maniakalnie zapętlony motyw, który w połączeniu z dynamiczną
i niezwykle groove’ową, ale grawitacyjnie zdyscyplinowaną partią bębnów rodzi naprawdę złe przeczucia.
Fenomenalnie zbudowany klimat kompozycji, w której niezwykle dramatyczne partie syntezatorowe kreują zacieśniającą się przestrzeń, w której niespieszność pogodzenia z kataklizmem zaczyna górować nad całością.
‘Roztopy’
Chaos mieszający się z niepewnością.
Strugi płynące ulicami…biel wypierana przez brudną czerń.
Trudno jednak doszukiwać się w tym zmiany na lepsze zwłaszcza gdy prognozy są nieubłagane…
‘Zamieć’
Atak, na który wszyscy czekali, ale nikt nie był gotowy.
To już nie kontemplacja znikającego świata, ale gorączkowe poszukiwanie zasypanego wyjścia awaryjnego. Lodowy wir podążający za naszym strachem odcinający wszelkie drogi powrotu. Oślepiający biały wiatr smagający każdą naszą słabość. Iście lodowa perswazja sił natury, która finalnie doszła do głosu.
Motorycznie, opętańczo, bez wytchnienia.
Gęstniejąca, osaczająca dramaturgia tej kompozycji to zasługa niezwykle klaustrofobicznej aranżacji, w której trudno znaleźć miejsce przetrwania.
Nieprawdopodobne przeżycie.
‘Zamrożenie’
Najbardziej lodowy początek na płycie. Od samego słuchania robi się zimniej.
Ponownie, stałe arpeggio i wszechobecny mróz artefaktów spotęgowany efektami.
Bębny o klubowym posmaku konsekwentnie budują constans narracyjny – uświadamiając swoją niezmiennością, że oto dokonała się kolejna faza.
Ten utwór, niczym lodowy monoblok, przesuwa się w całości.
‘Śmierć przez wychłodzenie’
Sakrament Zimy Stulecia.
Ofiara, po którą natura wyciągnęła swoje skostniałe macki.
Anonimowa, o twarzy pooranej lodowymi rysami.
Podobna do każdego wspomnienia.
Pamiętać będziemy ją tak długo, jak długo zima tego zechce.
A wysyntetyzowany z zamarzniętego kryształu chór polarny uświadamia nam, że w każdej Zimie Stulecia ktoś utknął na zawsze…
N-i-e-s-a-m-o-w-i-t-y album.
Od niewinności śnieżnego puchu po kataklizm paraliżujący codzienność.
Elokwencja muzyczna i niezwykłe wyczucie aranżacyjne obu muzyków zaowocowało projektem tak uniwersalnym, że trudno mi sobie wyobrazić, że może mieć on jakikolwiek termin ważności. Żelazna (lodowa?) konsekwencja trzymająca całość w kompozycyjnych ryzach jest tu kluczem do idealnego kształtu każdego utworu, dzięki czemu słuchanie każdego epizodu jest niezwykle angażujące.
Żadnych popisów, zbędnego lawirowania….zagrane jest dokładnie tyle ile trzeba by wybrzmiał czas, o którym opowiada Zima Stulecia.
Syntezatory i perkusja. Minimalizm instrumentalny zadziałał w sposób idealny. Brzmienie jest jednym z największych benefitów tego albumu. Klasyczne, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dzięki naprawdę niskim temperaturom, nic nie psuje wybornego smaku całości. Jego czytelność, zrozumiałość, potęga narracyjna…wszystko to pozwoliło muzykom zbudować mrożącą dźwięk w uszach sagę, od której naprawdę trudno się uwolnić.
Każda zima ma swoje niepowtarzalne ornamenty i tutaj jest ich naprawdę sporo, ale w żadnym wypadku nie za dużo. To obraz idealny.
Na ‘Minus 30°C’ zagrała wrażliwość wyczulona na autentyczność źródła dźwięku.
Muzycznie daleko od jazzu, ale jakże blisko do obu serc, w których jazz tętni od zawsze…
Jeśli pamiętacie którąkolwiek z Zim Stulecia, ta płyta, od okładki przez muzykę, będzie dla Was niczym podróż przez albumy pełne zdjęć. Oszronione obrazy będą przesuwać się w pamięci jeden po drugim a każdy kolejny przypominać o wyjątkowości tego czasu.
Jeśli nie, trzeba koniecznie wsłuchać się w te dźwięki bez jakichkolwiek przerw.
Wtedy stanie się jasne dlaczego starsi wciąż mawiają ‘kiedyś to były zimy’…
Zima Stulecia, Astigmatic Records, doskonale!
Last modified: 2024-05-05