Jeżeli płyty sygnowane przez Nahornego, bądź te, w nagraniu których brał udział, mają w nazwie słowo 'Orkiestra’, bądźcie pewni, że zawartość będzie po prostu urzekająca. A jeśli dodamy do tego obecność Henryk Miśkiewicz na saksofonie to mamy 100% pewności, że album będzie wypełniony cudownie miękkimi i zapadającymi w pamięci partiami saksofonu.
I tak właśnie jest na 'Obejmij mnie’.
Jazz szarmancki, chciałoby się powiedzieć.
Fenomen Nahornego dla mnie najlepiej ujawnia się właśnie przy okazji takich wydawnictw. Z jednej strony wiemy doskonale, że jak mało kto potrafi zagrać tak dosadnie i żywiołowo, że powietrze zaczyna wirować a z drugiej w sposób wręcz modelowy komponuje, aranżuje i wykonuje utwory takie jak choćby na tej płycie. Pełne czaru, delikatności, ciepła…zagrane po prostu w dobrym tonie.
Na tej płycie Nahorny jest wykonawcą – autorem muzyki jest Roman Orłow – człowiek instytucja. Malarz, kompozytor, aranżer. Talent malarski jest wyraźnie 'słyszalny’ na 'Obejmij mnie’ – utwory są namalowane przy użyciu palety pełnej sentymentalnych barw.
To bardzo plastyczne dzieło.
Niewątpliwie jest to dźwięk z innej przestrzeni czasowej, ale to jest właśnie urzekające. Usłyszycie tu lata 60, 70…a wszystko zagrane na początku rocznika 1991. Zagrane, dodajmy, na najwyższym poziomie – własnie dzięki indywidualnym umiejętnościom taka muzyka brzmi po prostu doskonale, absolutnie niepowtarzalnie.
Jest tu miejsce na dancing, na soundtrack, na popisy solowe, na odrobinę frywolności, ale świetnie czuć mocną rękę kompozytora, który spoił to wszystko w jeden muzyczny rejs po oceanie ukojenia. Nahorny i Jego Orkiestra brzmią jakby grali na luksusowym wycieczkowcu, który płynie w czasie…cała wstecz, cała naprzód…ta podróż zabiera nas do wspomnień i marzeń.
Jazzowa liryka jest tu wszechobecna.
Już od otwierającego, tytułowego 'Obejmij mnie’ Nahorny wykłada wszystkie nuty na stół. Tu nie ma miejsca na zaskoczenia czy nagłe zwroty akcji…tu wszyscy mamy mieć stały kontakt z nierzeczywistością. Ta muzyka to medium łączące nas pomiędzy epokami. Dzięki niej spotykamy tu ludzi, o których być może śniliśmy, jesteśmy na zabawie, na której zawsze chcieliśmy być. Takiej, która nie pamięta ani początku ani końca. Upajamy się koronkowością wykończenia i finezyjnością Orkiestry a także niesamowitym klimatem nasączonym niewątpliwie sporą ilością melancholii.
Każdy utwór brzmi jak przebój, każdy ma w sobie 'to coś’ i każdy wnosi do tej chwili cudownie pastelowe emocje, ale to wszystko dzięki temu, że żaden z muzyków nie próbuje być ważniejszy…Miśkiewicz, Nahorny grają solo wprost fenomenalnie, ale gdy trzeba trzeba, wtapiają się w tło by dać przemówić aurze i nastrojowi całości..uczucie kompletności chwili podczas słuchania muzyki jest osobliwym doznaniem a tutaj doświadczamy tego co chwilę.
Najmocniej, moim zdaniem, w 'Nikt, nigdy nikt’ – tu grają wszystkie najpiękniejsze kolory tego albumu. Saksofon Miśkiewicza brzmi tak, jakby nie istniało jutro a wtórujące mu w tle smyki tworzą iście oniryczny klimat a z tego wszystkiego wyłaniające się piano Nahornego, zagrane z niezwykłym wyczuciem, drobiazgowością
i łagodnością.
Słuchanie tej muzyki przypomina oglądanie starych zdjęć, z których przez mgłę czasu spoglądają na nas ludzie.
Przytykamy ucho do tych fotografii i słyszymy właśnie te dźwięki.
I tak rok po roku, dekada po dekadzie, przekazujemy je dalej. Emisja czułej melancholii nieprzerwanie trwa.
Last modified: 2024-03-23