Gdyby w latach 70’tych kamery mogły mówić…błagałyby o tę muzykę do filmu. Ta płyta jest jednym wielkim soundtrackiem do nieistniejącego scenariusza…a szkoda, mam wrażenie, że byłby niemniej wciągający niż zawartość tego krążka.
Genialne brzmienie, aranżacje i brawurowe, niesamowicie groove’owe wykonanie…dodatkowo, mnóstwo tu drobnych artefaktów, smaków, które budują warstwa po warstwie ten niesamowity klimat. No i co tu dużo mówić…ta muzyka ma bardzo wyraźny smak lat minionych i może tez dlatego brzmi tak…niesamowicie świeżo, nawet po tak długim czasie.
Jazz, funk, fusion, momentami nawet blues…ten album to splot różnych inspiracji, tętniący niesamowitą kreatywnością – Gulgowski wykorzystał każdą zagraną nutę wyciskając z nich esencję magii i zmieszał z pociętymi skrawkami celuloidowej taśmy.
Już pierwszy takt płyty w otwierającym 'Soundcheck’ wciąga nas do samego środka psychodelicznego pościgu. Czy to bieg w przód czy tył czy przez ściany a może fragmenty pogubionych snów…to nie jest do końca jasne, ponieważ Gulgowski pozostawia niesamowicie dużo przestrzeni na własną interpretację.
Jedno jest pewne, jego gra podkręca wyobraźnię do stanu zapalnego. W trakcie odsłuchu mózg pracuje na najwyższych obrotach starając się dopasować i dogonić wizje kreowane przez dźwięki.
To wielka sztuka tak zagrać.
Umiejętnie też buduje nastrój tego krążka nie przegrzewając atmosfery – drugi w kolejności 'Truth Seeker’ jest spokojniejszy, bardziej refleksyjny choć nie pozbawiony wyrazistości.
A tę Gulgowski buduje prawdziwie ikonicznymi instrumentami klawiszowymi. Fender Rhodes, Mini Moog, String Machine Hohner – brzmieniowo jest naprawdę gęsto i wielopiętrowo dzięki czemu każda kompozycja jest dopracowana w mikrodetalach.
Nie zapominajmy tez o pozostałych muzykach – bębny i bas dają tu prawdziwą lekcję konstruowania mocnego groove.
Cały 'Soundcheck’ stoi na niezwykle solidnej rytmice co Gulgowski skrzętnie wykorzystuje, zwłaszcza w momentach gdy gra partie solowe. Sekcja jest nastawiona mocno funkowo i to w dużej mierze powoduje, że ten album obfituje w rozbujane, wręcz chciałoby się powiedzieć, taneczne momenty. Swoją drogą, raj dla artystów samplujących brzmienia z winyli – ten krążek to istna kopalnia inspiracji.
Posłuchajcie choćby 'Manhattan Vibes’ – ten beat usłyszycie na dziesiątkach produkcji hip-hop’owych zrealizowanych dekady po wydaniu tego albumu. Fenomenalny drive tego utworu jest też przykładem doskonałego zgrania muzyków – Steve Gadd na bębnach i Anthony Jackson świetnie rozumieją swoja rolę i nie zamierzają jej zmieniać – na 'Soundcheck’ oni są odpowiedzialni za to by nasze nogi nie pozostawały w bezruchu…i tę misję wypełniają absolutnie perfekcyjnie.
Włodek Gulgowski potrafi też zagrać naprawdę tajemniczo.
Mnóstwo na tym albumie odrealnionych brzmień przepuszczonych przez efekty z phaserem i flangerem na czele,
ale muzyka nie stała się zakładnikiem ozdobników – wręcz przeciwnie, Gulgowski wykorzystuje wszelkiego rodzaju modulatory brzmienia do osiągnięcia konkretnego celu, którym jest zbudowanie naprawdę intrygującego i momentami bardzo transowego nastroju.
Sporo też charakterystycznej polskiej liryki muzycznej z tamtych lat. 'Lady G’ to jedna z najbardziej nastrojowych kompozycji.
Jej powolny, bluesowy klimat doskonale uwypukla delikatną partię solową przechodzącą w niezwykle plastyczny moment podniesienia, w którym króluje pozorny spokój, aura niepewności i melancholii. Cudownie niespokojny utwór.
Są fragmenty na tej płycie, które otwierają nieznane drzwi przed nami dając tym samym szansę na stawianie pierwszych kroków
w przepastnych przestrzeniach dźwiękowych, które płynnie przenikając się tworzą kolejne, o istnieniu których nie mieliśmy pojęcia. Ten album to kalejdoskop wypełniony po brzegi nutami,
z których ułożycie dowolny obraz z przeszłości.
Pamiętajcie tylko, że to działa wyłącznie wtedy gdy Włodek Gulgowski gra 'Soundcheck’.
Last modified: 2024-03-24