Gdzieś, na końcu myśli najcichszych, pod pancerzem niewidzialności…rozpościerasz codziennie odwieczne marzenie o staniu się kimś, kogo trudno sobie nawet wyobrazić.
Rutyna blaknących nadziei…zapętlony cykl bezwładności zmęczonej duszy.
Jedna za drugą, konstrukcje stawiane z wątłych pragnień, zamkniętych w nieznajomych kształtach, nie przetrwały najsłabszych podmuchów historii…więc zaczynasz powoli rozumieć, że ten ledwie wyczuwalny puls to gwarancja jedynie iluzji istnienia.
A tak nie da się być.
Dlatego zaczniesz szukać nowego rytmu, nasłuchiwać z pozoru nieznanych uderzeń swojego serca…chłonąć jego częstotliwość tak długo aż stanie się ona tym, co na powrót wypełni echo Twojej obecności.
Ale Ty już nigdy więcej nie będziesz tylko ‘tu i teraz’.
Już wiesz, że to za blisko by usłyszeć sens w nawoływaniach tych, którzy historię mają zapisaną na skórze.
Sięgniesz dalej, w obie strony, nawet za cenę spóźnienia do teraźniejszości.
Bo przecież jeśli masz narodzić się ponownie…to po to by coś zmienić, prawda?
Będziesz szukać wszędzie tam, gdzie do tej pory nie było śladu Ciebie więc przygotuj się na powitanie kogoś kto cierpliwie szedł krok w krok za Tobą przez naprawdę długi czas. Kogoś, kto widział więcej aniżeli Ty chcesz pamiętać i zrozumie każdą próbę uwolnienia się od brzemienia wszystkich Twoich losów.
Gorączka w cieniu wątpliwości…
Niesiemy w sobie kruchość dusz splecionych węzłami ciszy i przemilczeń. Wyciągamy dłonie, zaciskamy pięści…
Jak zatem otworzyć bezpiecznie tę czeluść niedopowiedzeń?
Nadszarpnięci rdzą wspomnień drążących pokoleniowe pręgi, przemakamy do ostatniej suchej nici porozumienia…stąd już niedaleko do nieodwracalności. Kakofonia przeżyć, od której głuchły całe generacje.
A przecież nic piękniejszego niż skrzydła nie mogliśmy od życia dostać.
Tylko dzięki nim dotrzemy do najodleglejszego miejsca wewnątrz nas, zatopionego w hiperwrażliwej materii, czułej na każdą, nawet nienarodzoną intencję.
Mały, słony od wzruszeń świat, w którym najmniejsze drganie jest początkiem sejsmicznych tąpnięć.
Dostępny jedynie od środka, skrywa sekret tego kim od zawsze mieliśmy być.
Sekret bycia człowiekiem.
‘Portraits’, najnowszy album Adam Baldych Quintet, to muzyka niezwykle emocjonalna, grająca na naszych najczulszych strunach, które większość czasu chowamy głęboko w sobie.
Często nieruchome..jakby zapomniane, niedotykane od długiego czasu.
A te dźwięki cierpliwie drążą drogę przez naszą wrażliwość by ostatecznie zatrzymać się tam, gdzie naturalnie zacznie kiełkować w nas świadomość, że każda nuta na tej płycie niesie niezwykle ważną treść.
Taką, w którą trzeba się obowiązkowo wsłuchać nieraz , ponieważ rezonuje w dużej mierze tym, o czym z reguły nie myślimy, nie pamiętamy.
To ludzkie…dlatego tak łatwo o tym zapomnieć.
Już od pierwszych taktów otwierającego ‘Genesis’ czuć, że najnowsza muzyka Kwintetu jest przepełniona głęboką, rozedrganą refleksją.
Melodie piękne jak zawsze, ryszące duszę jak nigdy.
Adam Baldych Music zadaje trudne pytania, szuka odpowiedzi a wszystko szczegółowo zapisuje na pięciolinii, która wije się w oparach rosnących dylematów, niepewności, rozżalenia, ale też i wszechobecnej czułości przypominającej, że ta płyta powstała tak naprawdę z miłości a nie strachu.
Niełatwy temat do zagrania…odsłonić duszę by pokazać inną twarz.
Tak, bo tym razem jest inaczej.
Jest tak blisko, że dosłownie momentami aż słychać kłębiące się myśli muzyków.
Skupionych, uniesionych, zapatrzonych gdzieś w mroki historii, która czyni ten temat ponadczasowym…zatem jest czas by to wszystko wyjaśnić, poukładać i patrzeć już tylko do przodu.
Ta kontemplacyjna atmosfera panuje na całej długości tej sesji i natychmiast udziela się także nam.
Zapadanie do lepszego ja.
‘Portraits’ to muzyka, której nie powinno się słuchać w biegu codzienności.
Trudno wówczas osiągnąć to swoiste zatrzymanie, do którego ona dąży od pierwszych taktów. To jedna z tych płyt, na której warto trzymać się zdefiniowanego przez jej autorów rytmu…bogactwo nastrojów w doskonale prowadzonej narracji będzie wówczas jedynie wstępem do ostatecznej nagrody, którą jest mentalna translokacja.
Tak, dokładnie to slowo miałem na myśli.
Zamknijcie oczy i pozwólcie by Kwintet przejął inicjatywę.
A prawdziwe tło tego albumu zacznie się wyłaniać zza dźwięków.
Jego immersyjność jest, według mnie, tym elementem, który stanowi największe novum w twórczości Adama Bałdycha. Wędrujemy od miejsca do miejsca, zaciągając się szczątkami opowieści pozostawionych dla nas zarówno ku przestrodze jak i z czystej troski o nieprzemijalność tego co najistotniejsze.
Powaga niuansów, oblicza nieodgadnione.
Zadziorna delikatność, do której przyzwyczaiły nas dotychczasowe albumy jest wciąż obecna (np. ‘Tree of Knowledge’, ‘Canon’) nadając kompozycjom niesamowicie sensualnego charakteru, ale ‘Portraits’ spowija także nieobecna wcześniej z taką gęstością aura namaszczenia (np. ‘Litany’, ‘Depths of The Earth’ czy ‘Vision (Talking To Jesus’).
Kwintet gra niezwykle opisowo przez co nie mamy żadnych trudności z właściwym odczytaniem poszczególnych emocji…a te momentami wręcz wylewają się z poszczególnych partii instrumentalnych.
Jednakże nie ma mowy o natłoku…fenomenalna aranżacja i brzmienie (!) całej przestrzeni ‘Portraits’ zostawia nam naprawdę dużo miejsca na budowanie swoich własnych wizji…a przecież o to właśnie chodziło.
Puls metafizyczności.
On przebija wyraźnie nawet w najbardziej dynamicznych, porywających momentach dając jasno do zrozumienia, że muzyka, której słuchamy jest jedynie preludium do dalszego odkrywania jej źródła.
A ono nigdy nie wysycha, ponieważ karmi się naszymi niedoskonałościami.
To właśnie o nich Adam Bałdych z Kwintetem opowiada nam przez ponad godzinę.
Ten czas mija naprawdę szybko, ale nie bezpowrotnie.
Echo tej płyty wybrzmiewa za każdym razem inną interpretacją zataczając tym samym kolejne koło…pętla pamięci, w której Portrety pojawiają się wszędzie gdzie tylko spojrzy nasza wyobraźnia.
Piękno tego wydawnictwa tkwi właśnie w jego uniwersalności…genezą jest czas wojny, ale nie ma takiej sytuacji, w której ten przekaz traciłby cokolwiek ze swojej aktualności.
‘Jeno wyjmij mi z tych oczu szkło bolesne — obraz dni, które czaszki białe toczy przez płonące łąki krwi’…słowa Krzysztofa Kamila Baczyńskiego śpiewane przez Kari Sál oraz Odoszewski Piotrek w ‘Niebo złote Ci otworzę’ najlepiej, moim zdaniem, oddają intencje ‘Portraits’.
Nie chodzi o rozdrapywanie ran, które z największym trudem próbują cały czas się zasklepiać…ważne by oddać im należny hołd i nigdy nie zapomnieć co tak naprawdę było ich przyczyną.
Przepiękna, głęboka i niesłychanie dojrzała płyta.
Taka, która uczy, ale nie poucza.
Pełna wzruszeń i nadziei…tych dalekich i tych bliskich.
Dobrych życzeń dla siebie i dla innych.
Miękkości, której czasem potrafi brakować.
Marzeń, bez których nie da się normalnie żyć.
Muzyki, która nie przemija.
Adam Bałdych Quintet, Instytut Pileckiego…gratuluję!
ps.
To był dla mnie wielki zaszczyt móc napisać liner notes do tego albumu. Zawędrowałem z tymi dźwiękami do miejsc, w których często brakowało mi słów.
Nadal oswajam to uczucie.
Last modified: 2025-01-09