
Jeżeli istnieje miejsce między rowkami dwóch płyt winylowych, które wchodzą w skład tego wydawnictwa…to chcę tam mieć swój azyl, do którego mógłbym wracać za każdym zamknięciem oczu. Przestrzeń, w której gęsto od psychosfery i nieprzejrzystości emocji…żeby tu być trzeba niewątpliwie odpowiedzieć sobie na pytanie w jaki sposób te dźwięki działają na każdego indywidualnie.
’Black Earth’ to jeden z tych albumów, które budują mur rzeczywistości nie zostawiając w nim najmniejszej szczeliny.
Za każdym razem jesteśmy tu sami. Nikt z zewnątrz nie zagląda do naszej duszy, którą w czasie odsłuchu trzymamy w dłoniach.
To taka chwila, którą nie wolno dzielić się z kimkolwiek.
Jesteśmy całkowicie bezbronni i podatni na najmniejszy impuls z miejsca, które zostawiliśmy za sobą.
Nie da się jednoznacznie określić z jakiego rodzaju muzyką przyjdzie Wam się zetknąć. Niewątpliwie, sporo tu jazzowego klimatu, ale raczej z tych najmroczniejszych czeluści pięciolinii.
Króluje przede wszystkim minimalizm, który potęguję skalę przeżyć. Ta muzyka jest idealnym przykładem, że nie trzeba wielu nut by zagrać w sposób wprowadzający serce w stan podwyższonej czujności. Transowo budowane kompozycje, niespieszne, metodycznie powtarzane pętle kreują niesamowicie sugestywny klimat. Wszystko zdaje się być nie z tego świata.
Odrealnione partie poszczególnych instrumentów wśród których na początku płyty chyba najbardziej przejmująco brzmią te grane na melotronie – te dźwięki nie mogą mieć swojego źródła w życiu doczesnym. Oczywiście to tylko wycinek całości. Spowolnione, wijące się wręcz bębny z akcentami basu w fenomenalny sposób dają znać, że już nie mamy się do czego spieszyć…za późno by myśleć o odwrocie.
Za nami jest już tylko czerń molowych dźwięków.
Swoją drogą…uwodzicielskość tego materiału jest czymś niezwykłym. Piękne, wyciszające melodie są tu podane w towarzystwie stonowanych, ale niezwykle sugestywnych w wymowie płaszczyzn. Ciemność miesza się perwersyjnie z delikatnością. To naprawdę działa na zmysły.
Poczucie bycia w środku czegoś naprawdę niewielkiego, zamkniętego z każdej ze stron jest wręcz fizycznym doznaniem.
Jednocześnie jednak, to rozlewające się ciepło ostateczności wprowadza tak upragnioną błogość. Nie wykonujemy panicznych ruchów…z tej materii i tak nie da się wydostać. Tkwimy w niej niczym w mentalnym stanie nieważkości i pozwalamy by przejęła na ten czas nasze funkcje życiowe.
W taki właśnie sposób ta płyta pochłania aż do momentu gdy codzienność nie odbija nawet naszego cienia.
Jestem zdania, że kto raz wysłuchał tej płyty ( i kolejnych, o których będzie kiedy indziej…), ten już nigdy nie zapomni czym jest stan audioniewidzialności.
Trudno omawiać poszczególne utwory, ponieważ ta szczelnie zamknięta całość funkcjonuje wyłącznie w takiej postaci jaką dostajemy na początku. Tu nie ma mowy o odsłuchiwaniu wybranych kompozycji – dawka uwalnia się od pierwszego do ostatniego taktu zatem nie próbujcie eksperymentować z czymś tak aktywnym bez odpowiedniego przygotowania.
Muzycy Bohren & Der Club of Gore wykonali doskonałą wręcz pracę nad aranżacjami każdej części tego albumu. Tu nic nie jest przypadkiem, żaden dźwięk ani nawet jego echo nie zostały nagrane losowo.
Konsekwencja aranżacyjna godna mistrzów i tym większy podziw dla cierpliwości z jaką muzycy mozolnie kreują to hipnotycznie ubezwłasnowalniające miejsce.
Zadziwiające jest, że w żadnym momencie nie czujemy strachu choć przyznaję, że sporo tu naprawdę ciężkości emocjonalnej.
Szarość jest najjaśniejszym z kolorów i nie za wiele jej tutaj znajdziecie zatem przygotujcie się na naprawdę intensywne doświadczenie.
Miało nie być wskazań, ale…jest jeden utwór, do którego, moim zdaniem, ta płyta zmierza od samego początku.
Już sama jego nazwa jest niejako wyjaśnieniem stanu w jakim się znajdziecie.
’Constant Fear’ to absolutny czarny diament tego wydawnictwa.
To kumulacja wszystkiego co na nim najlepsze i najpiękniejsze.
I najciemniejsze…
Przecudowna partia piana Fender Rhodes…miękka, spokojna i lekko transowa. Do tego delikatne, zagrane z ogromnym wyczuciem szczotkowane bębny i w tle melotron z dźwiękowymi płaszczyznami wprowadzającymi zaćmienie serca.
I na tym wszystkim partia saksofonu.
Jedna z najpiękniejszych, najbardziej przeszywających jakie kiedykolwiek słyszałem. Zderzenie tej narastającej ciemności zalewającej fundamenty tej kompozycvji z tą pozorną lekkością jest doświadczeniem, które jest raczej niemożliwe do wymazania z muzycznej pamięci.
Jesteśmy otumanieni pięknem i sparaliżowani strachem.
Absolutne arcydzieło. Klasyka gatunku.
’Black Earth’ to płyta, na wysłuchanie której każdy powinien znaleźć w sobie odwagę. To co można tu odnaleźć, występuje w muzyce niezwykle rzadko i nie zawsze też w tak krystalicznej postaci.
To najwyższa próba emocji, ale rozumiem jeśli ktoś po prostu będzie chciał wyjść w trakcie.
Wyjść się da, wejść nie.
Ci z Was, którzy włączą ten album powinni wyłączyć się z życia w sposób świadomy…zanim zrobi to za Was ta muzyka.
Przygotujcie się na tę chwilę, jest warta naprawdę wiele.
I nawet jeśli krawędzie wielu z tych dźwięków są naostrzone…nie bójcie się.
Wszystko, co wydarzy się po pierwszej nucie, będzie mierzone ultraczułą skalą prawdziwości doznań.
Aż do ostatniej kropli krwi.
Last modified: 2024-03-25