Ta uznawana za jedną z najważniejszych w dorobku Jana Garbarka płyta jest na pewno jedną z najbardziej przestrzennych, które nagrał. Zakładam, że z reguły tytuł zobowiązuje zatem tu mamy modelowy przykład jego idealnego odzwierciedlenia przez muzykę.
Ten album ma niesamowity horyzont.
Tu wszystko wybrzmiewa w taki sposób, że czujemy się naprawdę daleko, bardzo daleko.
Garbarek zgromadził wokół siebie znakomitych muzyków, którzy wykreowali dla niego zupełnie nowe terytorium, w którym mógł swobodnie prowadzić swoją narrację.
On jest tak naprawdę najbardziej wyrazistym solistą na tym albumie i Jack DeJohnette, Bill Connors oraz John Taylor doskonale podkreślili tę rolę nie tracąc nic ze swoich muzycznych tożsamości.
Trudno sobie wyobrazić te płytę bez tej charakterystycznej dla DeJohnette, pełnej rozbłysków gry na talerzach, krystalicznych zagrywek Connorsa czy podwójnej gry na organach i piano Taylora…tu każdy perfekcyjnie nauczył się swojej roli i dzięki temu powstała płyta absolutnie doskonała.
Ponad 15 minutowe otwarcie w postaci 'Reflections’ zaczyna się od narastania pełzającej mgły…momentami gęstniejącej do tego stopnia, że nie sposób zrobić krok do przodu. W takim stanie tkwimy aż do 4 minuty gdy zaczynamy dostrzegać pierwsze metry, setki metrów, kilometry miejsca, które w tym czasie powstało dookoła nas. Ale mgła nie odpuszcza.
Trudno objąć to wzrokiem a co dopiero słuchem choć pierwsze dźwięki gitary Billa Connorsa są wskazówką jak dalej poruszać się w tej przestrzeni. Connors jest tak naprawdę pierwszym przewodnikiem, który prowadzi nas w głąb.
Jego solo w zestawieniu z niesamowicie gęstą, ale nienachalną grą DeJohnette tworzy totalnie surrealistyczną aurę.
Dołączający później Garbarek i Taylor z lunatykującą partią graną na organach w tle domykają tę swoistą pętlę alienacji.
Ta muzyka jest niesamowicie transowa i zaburzająca orientację w tym terenie.
’Reflections’ to taka kompozycja, po której można czuć się zagubionym. Te kilkanaście minut błądzenia w tej mgle w poszukiwaniu drzwi wejściowych są naprawdę niepowtarzalnym przeżyciem. ale trzeba pamiętać, że to wszystko jest wytworem obcej wyobraźni.
To Garbarek z pozostałymi muzykami decydują kiedy pojawią się te drzwi…i pojawiają się w najlepszym możliwym momencie.
’Entering’ przenosi nas na drugą stronę tego miejsca.
Jest spokojnie, jest bezpiecznie i przytulnie. Cudownie narastający, kojący utwór, który od 3:40 jest niczym błogi stan niepamięci. Nie liczy się nic poza tu i teraz.
Muzyka płynie powoli przez system nerwowy i wycisza wszystkie napotkane niepokoje. Garbarek z Connorsem grają tak niesamowicie lirycznie, że trudno o bardziej kojące
i przekonywujące dźwięki w takiej chwili. Organy Taylora tym razem brzmią bardzo podniośle, wprowadzając momentami prawdziwie sakralny klimat. Czczenie ciszy nie mogło mieć piękniejszej postaci.
Dalej jest niemniej emocjonalnie.
Otwierające stronę B 'Going Places’ to kolejna piękna opowieść,
w której magia wybrzmiewa z niesamowicie długim pogłosem. Tytułowe miejsca rozrastają się z każdym odbiciem dźwięku jakby nuty drążyły dla nas nową rzeczywistość, w której możemy się zatracić bez opamiętania. Cudowna możliwość i chociaż to tylko 40 kilka minut to nie ma nad czym się zastanawiać.
Jednakże wieńczący płytę 'Passing’ odprowadza nas powoli z powrotem do mgły a nastrój gęstnieje tu niczym w 'Reflections’.
Z minuty na minutę robi się coraz bardziej nieprzejrzyście i bardzo cicho…za cicho. Finalnie wszystko zdaje się tracić kolor i blask pozostawiając mnóstwo niedopowiedzeń.
Pytania, których nie zdążyliśmy zadać, odpowiedzi, których nie zdołaliśmy usłyszeć między nutami. Niepokój jest wyczuwalny w każdym takcie. Ta aura nie zwiastuje dobrego zakończenia.
A przynajmniej nie łatwego.
To może być koniec tej podróży, ale też i początek.
Wszystko zależy od tego, którymi drzwiami weszliście do tej historii.
Last modified: 2024-03-23