Młodzi, gniewni, ale na szczęście z respektem dla klasyki.
Jazz Carriers uznawani za reprezentację nowego pokolenia jazzowego nagrali tylko jedną płytę, ale za to naprawdę doskonałą. Złączyli w niej swoją własną wizję i pomysł na grę z tradycyjnym podejściem. Efektem tego album, który ma w sobie tyle urozmaiceń, zaskoczeń, że jego słuchanie nigdy się nie nudzi.
Za każdym razem ta muzyka brzmi na nowo.
2 saksofonistów, w tym mistrz rezonujących w sercu melodii Henryk Miśkiewicz, fortepian, bębny i bas – tyle wystarczyło by tchnąć w te dźwięki niesamowitą ilość spontanicznej świeżości.
Nie wiem czy to takie oczywiste, ale moim zdaniem czuć tutaj tę bezkompromisowość, wyrywanie do przodu i swoiste wyzwanie rzucone światu. To mogło być sporym obciążeniem, ale w składzie zespołu grali uznani już wówczas muzycy i głównie dzięki ich obecności 'Carry On’ trzyma nieprawdopodobny poziom wykonawczy i aranżacyjny. A dzieje się naprawdę dużo.
Wszystkie utwory, poza jednym, zostały napisane przez członków zespołu. Ten jeden wyjątek to 'Szara kolęda’ autorstwa Krzysztofa Komedy. Wykonana w miękki, delikatny sposób z piękną partią saksofonów wprowadzających rozmarzony klimat.
A skoro o klimacie mowa, ta kompozycja wypada bardzo filmowo, jak zresztą większość muzyki napisanej przez Krzysztofa Komedę. Taką aurę muzycy podtrzymali i chwała im za to.
Tym utworem Jazz Carriers niewątpliwie oddali niski pokłon Mistrzowi, ale zrobili to we własnym, niepowtarzalnym stylu.
Te wolne, nastrojowe utwory brzmią w wykonaniu zespołu bardzo klasycznie i elegancko. Stonowane, szczotkowane bębny i lekko pulsujący kontrabas zawsze służą jako fundament dla lirycznych partii saksofonów i przestrzennego, nieco ambientowego piano (’Bezdroża’). Całość brzmi bardzo wytwornie, niczym big band…stąd tak silne skojarzenia.
Takich momentów bliskich tradycyjnemu obliczu jazzu jest znacznie więcej, także w szybszych kompozycjach – modelowo wręcz zagrany motyw przewodni w 'Carrier’s Blues’, który brzmi jak zagrywka z repertuaru Big Bandu Andrzeja Kurylewicza lub genialna 'Mała septyma’ z ponownie, olśniewająco zaaranżowanymi liniami saksofonów i doskonale prowadzącą a także solowo zagraną partią piano Fender Rhodes.
Odwołań jest sporo, ale jeszcze więcej na tej płycie jest własnego oblicza, które miesza się z historią i dzisiaj, po 51 latach od tej sesji ta płyta nie traci nic ze swojej ważności i uroku.
Obecność dwóch saksofonów sprawia, że słuchamy wielu wpadających w ucho melodii. Nic dziwnego, w końcu Henryk Miśkiewicz znany jest z komponowania wyjątkowo chwytliwych
i emocjonalnych partii. W moim odczuciu właśnie saksofony decydują w dużej mierze o niepowtarzalności tego materiału.
Poza faktem, ze prowadzą główne narracje to dodatkowo budują atmosferę w każdym utworze. Pozostali muzycy świetnie wpasowali się w pozostałą przestrzeń, łącznie z popisami solowymi, ale jednak to saksofony prowadzą cały album ku ponadczasowości.
…a tam czeka na nich już całkiem sporo płyt z tego jakże ważnego dla polskiego jazzu roku 1973.
Jazz Carriers bez jakichkolwiek wątpliwości dołączyli do grona tych wykonawców, których najzwyczajniej nie wypada nie znać.
Pozostawili po sobie tylko jeden album, ale czas pokazał, że wystarczyło.
Last modified: 2024-03-23