Wyobraźcie sobie gorące popołudnie.
Jeden z tych dni, kiedy już nigdzie nie musicie się spieszyć.
Zachodzące leniwie słońce faluje na horyzoncie, jest pomarańczowo.
P-o-m-a-r-a-ń-c-z-o-w-o.
Rynek a wokół niego kamienice ze spalonym upałem tynkiem.
Pootwierane okna, delikatnie powiewające zasłony…budzi się ekscytacja nadchodzącym wieczorem.
To może być Wasze miasto.
To może być dowolne miasto.
Przysiadacie na rynkowej ławce i nie spodziewając się niczego stajecie się mimowolnym uczestnikiem niewidzialnego koncertu.
Taka okazja zdarza się bardzo rzadko zatem nie otwierajcie oczu i nasłuchujcie.
Pozwólcie by Piotr Schmidt i Jego Znakomici Goście przemówili w sposób w jaki tylko muzyka może przemówić. To ich język. Znany wszystkim od dekad, ale wciąż mówią nim nieliczni.
Wyobraźcie sobie, że podczas gdy życie toczy się sielsko na rynku, w jednej z tych kamienic, w pięknej sali spotykają się cztery pokolenia muzyków jazzowych.
Codzienność zderza się z niepowtarzalnością.
Aż trudno słowami uchwycić romantyzm tego albumu i tej chwili.
Jedna sesja a w niej legendy polskiej muzyki jazzowej i ci, którzy mają spore szanse dołączyć do tego znakomitego grona.
Utwory znane, ograne, powszechnie uznawane za standardy.
Zatem, czy można było to zagrać tak by rynek stanął w miejscu?
Jan Ptaszyn Wróblewski, Henryk Miśkiewicz, Zbigniew Namysłowski, Wojciech Niedziela , Krzysztof Gradziuk, Maciej Garbowski i oczywiście spiritus movens projektu, Piotr Schmidt.
Jazz All-Stars? Zapewne tak.
Jednakże historia zna przypadki gdy takie galaktyczne składy niestety rozpływały się wraz z zadziwiająco rozrzedzonymi dźwiękami.
To nie zawsze się udaje.
Natomiast udaje się zawsze gdy jest wizja i przede wszystkim pomysł wszystkich muzyków na każdy takt ich obecności w muzyce.
‘Saxesful vol. II’ to modelowy przykład perfekcyjnego wykorzystania talentów wszystkich artystów biorących udział w projekcie.
Wszystkie gwiazdy świecą, nie oślepiają i co najważniejsze, żadna z nich nie wchodzi na kurs kolizyjny. Cudowna symbioza rezultatem której są dźwięki docierające bez zbędnego lawirowania prosto do serca słuchacza.
To album bezkompromisowy, ale nie w kwestii burzenia porządku jazzowego wszechświata tylko bycia sobą. Bycia tym, kim było się przez całą swoją karierę.
To muzyka naznaczona osobowością każdego grającego, wręcz podpisana jego wrażliwością i stylem. Dlatego raz po raz uśmiechamy się do niej, ponieważ momentami z daleka słychać echa dokonań każdego artysty.
Ta płyta emanuje niezwykłą emocjonalnością, płynącą do nas szerokim, ciepłym strumieniem z bardzo dalekiej przeszłości. Przeglądamy się w niej niczym w lustrze czasów minionych widząc świetność tych muzyków w całej swej okazałości.
Nie dość, że podczas sesji zarejestrowano evergreeny to jeszcze zagrali je ci, którzy mają głośne przyzwolenie na ich dowolną interpretację.
I z tego prawa wszyscy skwapliwie skorzystali.
Tak oto powstała płyta, której słucha się z zapartym tchem, czekając na kolejny utwór i jego kolejne wcielenie.
Jubilerski jazz. 24 karatowy. Muzyczny kruszec, którego wartość nie poddaje się inflacji czasu.
Album składa się z dwóch części – pierwszej, z wybranymi utworami z ‘Saxesful vol I’ i drugiej, ‘właściwej’, z zapisem sesji ‘Saxesful vol. II’.
Niewątpliwie bonus w postaci selekcji części pierwszej jest miłym zaskoczeniem a dodatkowo pozwala odczuć różnicę między oboma wydawnictwami.
I właśnie, ten ostatni fakt, jest dla mnie największym zaskoczeniem.
Zdaję sobie sprawę, że utwory, które pojawiły się na ‘vol. II’ pochodzą z tej samej sesji co ‘vol. I’ a jednak…
Możliwe, że to magia osobnych wydawnictw, możliwe, że czas zrobił swoje a możliwe, że…i tak, stawiam na to, dobrano zdecydowanie mocniej rezonujące utwory.
Muzycznie, obie części są bardzo udane, ale to ta druga z nich ma w sobie pierwiastek magii.
Jak zwykle, trudno określić to słowami, jednakże aura najnowszej części niesie w sobie tę wspomnianą na początku ekscytację.
Te dźwięki wirują wokół nas, zostawiając za sobą błyszczący pył swojego arcymistrzostwa.
To ten rodzaj wirtuozerii, który przyciąga i przytrzymuje słuchaczy w bezruchu.
Kokieteryjna nonszalancja Mistrzów, którzy zawsze grają na swoich zasadach.
Nie ma tu drogi na skróty, która przy tego typu standardach kusi wielu.
Każda nuta zagrana jest z niezwykłą gracją i pietyzmem.
Ta szczegółowość aranżacyjna zwraca uwagę już od pierwszej sekundy.
Ornamentowość wykutej w złocie pięciolinii ‘Saxesful vol. II’ to wypadkowa miękkich zderzeń finezji, kunsztu i frywolności.
Muzycy, których słyszymy na tym albumie, mogą sobie pozwolić na wiele i niewątpliwie robią to, ale z właściwym dla ikon wdziękiem i umiarem.
Stąd taki ładunek emocjonalny tej płyty.
Czy chcemy tego czy nie, wyobrażenie, że grają między innymi jazzmani tworzący fundamenty Polish Jazz, dominuje odsłuch.
To taka piękna chwila, w której nagle wszystko staje się olśniewająco proste i bliskie.
Nie ma zbędnych słów, labiryntów myśli…każda sekunda wybrzmiewa w naturalnym dla naszych serc rytmie.
Jest galowo, jest wczesnowieczorno, jest cocktailowo, jest nobliwie, jest tak jak chcemy by było.
Dzisiaj mało kto potrafi zagrać tak retroautentycznie.
Ta sesja to cud pamięci przywołującej czasy, które mało kto wspomina.
Wystarczy posłuchać otwierającego ellingtonowskiego ‘Caravan’.
Zwiewność, uniesienie i to wyczucie!
Ta wersja wieje tak ognistym temperamentem, że trudno usiedzieć przy tym spokojnie w miejscu a jednocześnie zachowuje niesamowicie dystyngowany charakter.
Wierzę, że taki perfekcyjny groove mogą osiągać jedynie wybitni muzycy.
Dalej jest niemniej wizytowo…’On the Sunny Side of the Street’ gra niczym soundtrack z naprawdę odległych, przedwojennych czasów i robi się naprawdę bardzo, ale to bardzo nostalgicznie.
Bardzo podobnie jest także w ‘Cherokee’, który urzeka swoją niedzisiejszością, ale podaną w tak wyszukany sposób, że żadna z zagranych nut nie pokryła się patyną.
To właśnie ogromny atut obu części ‘Saxesful’ – te skrawki historii jazzu zostały opowiedziane językiem teraźniejszości dzięki czemu dotrze ona do wielu.
Nawet wtedy, gdy zacznie grać nieśmiertelne ‘When I Fall in Love’ – cudowna puchowość tego utworu jest ponadczasowa a jednak, w tej wersji zyskuje ona kolejną klasę.
Niespieszny, senny klimat azylu dla wszystkich, którzy zdecydowali się przestać biec.
Płynne ciepło…stan umysłu zanurzonego w nieskazitelności.
Po czymś takim najlepiej obudzić się zjawiskową wersją ‘Footprints’ Wayne’a Shortera, w której znajdziecie wszystko to co najlepsze w tej genialnej kompozycji, ale, po raz kolejny, wyniesione na inny poziom.
Lekkość, niemalże efemeryczność dźwięków zagranych niezwykle przestrzennie daje jakże bezcenne poczucie nieważkości.
To moment prawdziwego oderwania na tej płycie.
Trudno nie dać się ponieść tak zagranej muzyce.
Wieńczące ‘Ach śpij kochanie’, Henryka Warsa błogo wycisza i uświadamia nam niezliczoność sposobów zagrania tych samych dźwięków, emocji i słów…cóż za wersja!
Śpiewali to Mieczysław Fogg, Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza a teraz ten utwór dociera do nas w takiej postaci.
Aksamitny magnetyzm na koniec…byśmy nawet nie pomyśleli, że to pierwszy i jedyny raz.
‘Saxesful vol. II’ to spotkanie z muzyką, którego nie wolno przekładać.
Nieważne czy to zaskoczy Was w Waszym mieście czy gdziekolwiek indziej…jeśli usłyszycie ją dobiegającą w rynku, z okna kamienicy a może innego miejsca, zatrzymajcie się, ponieważ nieczęsto te sytuacje kończą się tak wzruszająco.
Trzeba powiedzieć sobie jasno: instynktownie szukamy takich dźwięków, ale rzadko kiedy znajdujemy coś tak wartościowego.
Czar tej płyty pozostanie na zawsze, ale świadomość ulotności chwili, w której została nagrana wprawia w szczerą zadumę.
Trudno bowiem momentami oddzielić radość obcowania od kruchości wybrzmiewającego echa. Tym bardziej, iż dobiega ono do nas sprzed prawie 100 lat.
Czas płynie, zmieniają się tylko jazzowe sztafety, które przekazują nam tę porcję wyjątkowych wrażeń a skoro obecnie jedna z nich biegnie tuż obok nas, wsłuchajmy się w każdy ich krok.
Last modified: 2024-03-23