Jazz rytualny.
Nietutejszy od pierwszej do ostatniej nuty..
Ten głos, te dźwięki elektrycznego piana – to wszystko dobiega z całkowicie innego wymiaru.
Miejsca w podświadomości, niedostępnego na co dzień, ale osiągalnego.
Choć trzeba się naprawdę wysilić by w ogóle zacząć snuć plany dotarcia do niego.
Ta muzyka jest jednocześnie mapą i kluczem.
Trzeba tylko zrozumieć co tak naprawdę dzieje się przed nami by wiedzieć jak poruszać się po tej rozfalowanej przestrzeni.
Moim zdaniem, ‘Newborn Light’ to jedna z najbardziej intelektualnie intensywnych płyt w polskim i światowym jazzie. Skąpana w somnabulicznej, mętnej substancji, w której musimy się zanurzyć do utraty światła by odebrać wszystkie impulsy.
Są ich tysiące, każdy inny a wszystkie poruszają się w swoim własnym, niewymuszonym kierunku i to my tak naprawdę, podczas odsłuchu, stajemy na ich drodze.
Zderzenia są więc nieuniknione, ale nie oznaczają składania ofiary.
To raczej życiodajne kolizje, po których rodzimy się na nowo, bogatsi o nieznane nam do tej pory pokłady wyobraźni i napędzającej ją wrażliwości.
Ten album uczy nas na nowo słuchania dźwięku ze zrozumieniem…i czuciem.
Totalnie nieszablonowa imaginacja muzyczna duetu Dudziak / Makowicz to najważniejszy element 'Newborn Light’, dzięki któremu ta płyta jest po prostu niemożliwa do zapomnienia.
Z jednej strony delikatna, eteryczna, anielska wręcz a z drugiej ciężka, psychodeliczna, pełna podskórnie tętniącego niepokoju.
Po wszystkim nie będziecie wiedzieli co tak naprawdę Was dotknęło.
Trudno tłumaczyć język, w którym ta sesja została zarejestrowana, zwłaszcza, że w każdym utworze stosowany jest inny dialekt. I nie ma na to słownika. Tu każdy element pojawia się po raz pierwszy i tak naprawdę sami ustalamy jego znaczenie. Początkowo, mogą pojawić się problemy z interpretacją, ale im głębiej w dźwięk tym jaśniej na umyśle.
Niewątpliwie, jest to muzyczna transmowa, w której wszystko jest nasączone potężną dawką miękkiej halucynacji, która w zadziwiająco łatwy sposób wnika w nas, przez co zaczynamy słyszeć inaczej.
Od wątłych, zamazanych nawoływań po kakofonię maniakalnych zgrzytów wokalnych Urszuli Dudziak a każdy z nich na olśniewająco niezrównoważonych partiach pianina Fender Rhodes Adama Makowicza.
Istny majestat atonalnej emocjonalności.
Połączenie tych dwóch kipiących źródeł wygenerowało mocno rozwibrowany klimat, równie namiętny co niekontrolowany. Dużo tu fascynującego mroku, wijącego się nisko między nutami, który potęguje chęć zbliżenia i zerknięcia w tę soniczną otchłań.
Nie próbujcie za tym nadążać, ta materia jest tak nieobliczalna w swoich ruchach i tak niestabilna w formie, że łatwiej i bezpieczniej jest poczekać na jeden z wielu przypływów i dać się po prostu porwać temu nurtowi ewenementów.
Dudziak i Makowicz dają nam okazję zmierzenia się z ograniczeniami własnej percepcji, znacznie przesuwając granicę tolerancji niewiadomego. To płyta, na której pojawia się tyle znaków zapytania, że nie sposób rozwikływać każdej zagadki. Pozostaje zaakceptować wyjątkową metafizyczność tych doznań i napawać rozkwitem naszych muzycznych horyzontów.
Wokalny obłęd.
To, co Urszula Dudziak artykułuje w tych kompozycjach zahacza niebezpiecznie o bezpowrotność. Nie ma znaczenia czy są to głosowe widma w ‘Dear Christopher Komeda’ czy szaleńcze, przeszywające dialogi z niewidzialnym w ‘Darkness and Newborn Light’ – wszystkie partie wokalne niosą w sobie stan oniemienia porównywalny jedynie z utratą tchu.
I paradoksalnie, będziecie chcieli więcej i więcej, uwierzcie.
Głos Dudziak często przepuszczony przez łańcuchy efektów brzmi naprawdę mistycznie.
To szamanizm, który uwodzi swoją innością. Przez cały odsłuch płyty mamy poczucie obcowania z czymś niezwykle odmiennym, wręcz aberracyjnym, ale też uzależniającym.
Urszula Dudziak śpiewa tak, że w chwilach ciszy pragniemy Jej obecności.
Elektryczny Wirtuoz.
Nigdy nie mogłem odżałować, iż Adam Makowicz definitywnie zakończył swoją przygodę z Fender Rhodes. Partie grane przez niego były po prostu perwersyjnie nieszablonowe.
Dosłownie!
Jak mało kto trafiał idealnie w aurę mikrochwil i na długości zaledwie kilku sekund kreował motywy, które opowiadały nieprawdopodobnie wciągające historie.
To mógł być jeden akord, czasem kilka pojedynczych dźwięków a kiedy indziej przesterowany przydźwięk – zawsze jednak idealnie wkomponowany w przebieg danej kompozycji.
I to brzmienie!
Na ‘Newborn Light’ Makowicz gra tajemniczo, prowadząc narrację w bardzo metodyczny sposób. Z założenia tworzy kunsztowne podkłady dla rozszczepionych wokaliz Dudziak , ale w każdym utworze znajduje sporo miejsca na bycie równoważnym instrumentem co wykorzystuje wręcz perfekcyjnie malując nowe pejzaże dźwiękowe w kolorze enigmy.
Śmiem twierdzić, że kto raz usłyszał tę płytę, ten nigdy już nie pójdzie przez jazz na skróty.
Nie ma kompromisów, nie ma wskazówek ani jednej drogi.
Błyskawiczne zapętlenia wszystkich końców, żadnych śladów tych co byli przed nami.
Tu nikt nie doginał się do jakiejkolwiek konwencji bo nie da się dogiąć do czegoś co nie istnieje. Ten album pochłania w całości.
To muzyczna czarna dziura, z której nie szuka się wyjścia.
Arcydzieło.
Last modified: 2024-03-24