Na fiordach pamięci, gdzie gra muzyka naszych najskrytszych myśli.
Cicho, ciszej, zaintonujmy to bezszelestnie…tak by nie wybudzić się z marzeń.
Krok po kroku zostawmy za sobą zgiełk i przenieśmy się do miejsca, w którym pamięć góruje nad mgłą upływającego czasu.
‘Utopia’ to zbiór krótkich nowel dźwiękowych, niezwykle wycofanych, melancholijnych i przede wszystkim aksamitnych w dotyku.
To niezwykle piękne chwile spędzone w towarzystwie tych, których sami przywołamy do naszej bliskości, zatem rozkoszujmy się tymi spotkaniami, ponieważ nie zawsze mamy takie moce.
Bardzo rozczulająca płyta.
Pełna zaskakującej miękkości najdalszych wspomnień.
Nagle okazuje się, że potrafimy pamiętać melodyjnie, zgodnie z rytmem naszych serc.
Ta muzyka ma niesamowity dar wzbudzania w nas wyłącznie czułych emocji, za których obecnością niejednokrotnie tęsknimy.
Rozpisana na instrumenty klawiszowe i kontrabas emanuje niesamowitą głębią przeżyć i towarzyszących im kolorów. Niewątpliwie, to także zasługa doskonałych aranżacji oraz stosowania wielu efektów kreujących ogromną przestrzeń dla wyobraźni słuchacza.
Niespieszna delikatność tych dźwięków ma w sobie uwodzicielski czar. Niczym muskanie naszej wrażliwości – momentami wystarczą dwa, trzy dźwięki i niekończące się echo byśmy zadrżeli w posadach. Tak właśnie jest w ‘Tusmørke’, jazzująco zniewalającym utworze, w którym pojawiają się także instrumenty smyczkowe. Wysmakowana powabność, wypełniająca pierwszą część, zostaje przełamana w połowie przez pociągającą tajemnicę i nagle gasną światła…ten moment to naprawdę kwintesencja filozofii tego albumu.
Nie pozostaje nam nic innego jak wsłuchać się w nadchodzące ciepło, które rozleje się w nas w taki sposób, że ciężko naprawdę otworzyć oczy.
Nie róbcie tego, niech to wyciszenie zawładnie Wami.
Minimalizm środków to zabieg celowy i chylę czoła przed muzykami za obłędne wręcz wyczucie aury. Smyki, zaefektowane klawisze zmierzające tam i z powrotem ku granicy słyszalności i ta prowokująco miękka partia kontrabasu głaszcząca nas niską częstotliwością…co za doznanie! Załóżcie słuchawki, koniecznie.
Płyty jak ‘Utopia’ są niezwykle potrzebne by docenić kontemplacyjną siłę muzyki.
To co Bremen i McCoy zagrali jest absolutnie idealnym podkładem pod każdą podróż mentalną. Już od pierwszych taktów otwierającego ‘Åben Bog’ staje się jasne, że przed nami daleka droga, pełna lirycznych partii, urokliwych melodii i tak bardzo wyczekiwanej przewidywalności, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Tu nie ma mowy o znużeniu, raczej o doświadczaniu gładkości, która pozwala nam bezkarnie tulić się do tych dźwięków. A wierzcie mi, że to jedna z tych rzeczy, które będziecie chcieli instynktownie robić w trakcie odsłuchu.
Zatem, śmiało.
Ta sesja niesie w sobie taką skrywaną, nieformalną wytworność.
Nic tu nie jest na siłę ani na pokaz. To gra naturalność, której brakuje wielu produkcjom.
W niewymuszony sposób mieszają się style i wpływy dając ostatecznie wszystkim nam niezwykle plastyczne spektrum dowolności odczuć.
Całość wybrzmiewa w bardzo konsekwentnym tonie, ale każda kompozycja ma swój niepowtarzalny charakter przez co słucha się ich wszystkich jednym tchem.
Świetnym przykładem jest zjawiskowy ‘Højder’, zagrany w zaskakującym klimacie podskórnie nostalgicznego tanga. Niczym zaproszenie do tańca z najdroższym ze wspomnień…chcemy by ta muzyka grała naprawdę długo i niosła nas dalej niż sięga nasza własna pamięć.
Ogarnia nas rozpromieniona zaduma, która jest efektem idealnie dobranych proporcji.
W takim stanie trudno nie myśleć tak bardzo do przodu…
I właśnie to dopowiadanie historii jest ogromnym atutem ‘Utopii’.
Wystarczy dać sercu wewnętrzną zgodę na improwizację a muzyka zrobi resztę.
Świetnie rozpisane dialogi między pianem a kontrabasem wzmacniają pełnię harmonii i trzeba przyznać, że wykonawczo ten materiał został zagrany z niesamowitym wysmakowaniem.
Mnóstwo tu artefaktów, zakurzonej przeszłości i delikatnych nieprzeźroczystości błąkających się po całym pejzażu sonicznym, które nasilają autentyczność poczucia izolacji w miejscu odległym.
Zacisza, w których znikamy na tej płycie, znajdują się dosłownie tuż za każdą nutą więc miejsca dla siebie jest wyjątkowo dużo.
Aranżacyjna stylowość polega tu głównie na bardzo umiejętnym operowaniu wolną przestrzenią, którą muzycy z pełną premedytacją zostawiają dla słuchaczy.
Nie ma tu żadnego ciśnienia wypychającego nas w jakimkolwiek kierunku.
Na tej płycie nie da się płynąć pod prąd, jej nurt jest tak szczery, że wystarczy po prostu być sobą.
Bremer/McCoy pokazują tym wydawnictwem, że oderwanie od rzeczywistości nie jest..utopią.
A przynajmniej nie musi nią być.
Słuchanie tego albumu jest unikalnym przeżyciem, ponieważ nieczęsto możemy wtopić się tak delikatnie we własną nieobecność i pozwolić jej przejąć pełną kontrolę.
A wszystko to w odurzającym rytmie miarowo bijącego serca, które przypomina nam, że, niezależnie od długości tej czarującej podróży, mamy dokąd wracać.
Last modified: 2024-03-24